Silk Sonic (Bruno Mars & Anderson .Paak) "An Evening with Silk Sonic": Niech płyta się kręci [RECENZJA]

To, że połączenie sił Bruno Marsa i Andersona .Paaka zagwarantuje bardzo przyjemną płytę było pewne. Jednak ostateczny efekt działań tego duetu przeszedł najśmielsze oczekiwania.

Bruno Mars i Anderson .Paak na okładce płyty "An Evening With Silk Sonic"
Bruno Mars i Anderson .Paak na okładce płyty "An Evening With Silk Sonic" 

Silk Sonic na papierze zapowiadało się na płytę dobrą, sympatyczną, aczkolwiek w żaden sposób wybitną. Bo i nie było ku temu wielu podstaw. Anderson .Paak to raper, wokalista i perkusista, który po świetnym drugim albumie solowym - "Malibu" z 2016 roku - ewidentnie nie miał wypracowanego pomysłu na to, jak dalej poprowadzić swoją karierę. I to mimo błogosławieństwa wydawniczego samego Dr. Dre.

Bruno Mars natomiast bawił przy "Uptown Funk" czy "24K Magic" nawiązaniami do przeszłości, ale nadal wydawał się trzymać zbyt blisko popu, aby potraktować go jako coś więcej niż świetne wyprodukowanego artystę radiowego. A tu proszę: Silk Sonic dość niespodziewanie okazuje się jednym z najpoważniejszych kandydatów do miana płyty roku.

Na ten stan rzeczy składa się multum czynników. Przede wszystkim obaj członkowie Silk Sonic na swoich solowych albumach chętnie korzystali z dziedzictwa soulu, funku czy r'n'b. Ale to, co na tamtych płytach można nazwać zaledwie wpływem brzmienia czarnej muzyki lat 70., na "An Evening With Silk Sonic" staje się główną myślą twórczą.

Krótko mówiąc, słuchając tej płyty, będziecie mieć wrażenie, że przenosicie się do czasów, w których albumy takich zespołów jak The Miracles czy The Temptations ochoczo obracały się na domowych gramofonach, Marvin Gaye jeszcze żył i zachwycał, J.T. Taylor udzielał się w Kool & The Gang, a Parliament i Funkadelic wypuszczali wciąż album za albumem.

Co w tym wszystkim jest najważniejsze: mimo oczywistych inspiracji, ani przez chwilę nie odczuwa się, że jest to płyta próbująca skusić słuchacza wyłącznie swoim nostalgicznym wydźwiękiem. Nawet wyłączając ją z kontekstu retromanii, to po prostu kawał świetnie skomponowanej, zaśpiewanej i wyprodukowanej płyty. Niezwykle bogatej od strony instrumentalnej i oszałamiającej niesamowitym groove'em w każdej minucie trwania. Nie można przy okazji zapomnieć o brzmieniu "An Evening With Silk Sonic". To bowiem momentalnie urzeka swoją przestrzennością oraz ciepłem, kipiąc analogowym charakterem. Ba, zapewniam was, że dawno nie słyszeliście tak dopieszczonego pod kątem brzmienia krążka.

Nic więc dziwnego, że na płycie gościnnie udzielają się legenda funkowych linii basowych, Bootsy Collins, oraz jeden z najwybitniejszych przedstawicieli tego instrumentu nieco młodszego pokolenia, Thundercat. Pojawienie się obu tych postaci doskonale prezentuje prezentowane przez Silk Sonic połączenie szacunku do klasyki z nowoczesnością.

Sami popatrzcie: po znanej już soulowej pościelówie w postaci "Leave The Door Open" atakowani jesteśmy funkowym, łamiącym kark za pomocą sekcji rytmicznej "Fly As Me". W utworze tym Anderson .Paak chętnie przeskakuje od rapowania, przez śpiew do melodeklamacji w stylu Jamesa Browna. A potem dostajemy też chociażby balansujący na granicy pastiszu erotyk w postaci "After Last Night" czy pachnące filadelfijskim słońcem "Skate" lub idące w stronę r'n'b "Smokin' Out the Window". Dzieje się tu naprawdę sporo, a muzycy chętnie czerpią z różnych nurtów czarnej muzyki lat 70., nie pozwalając sobie na ani chwilę monotonii.

I o ile obaj wokaliści są w swoim fachu niesamowicie charyzmatyczni, tak trzeba przyznać, że to właśnie Bruno Mars dociska tę płytę w stronę geniuszu. Kiedy wyciąga górki w refrenie najpoważniejszego na płycie "Put on a Smile", ma się wrażenie, że wstąpił w niego duch samego Michaela Jacksona.

Mówiłem "najpoważniejszego na płycie"? Tak, bo "An Evening With Silk Sonic" to pozycja cechująca się w znacznej części regularnym puszczaniem oka do słuchacza i niesamowitą lekkością. Gospodarze odgrywają tutaj role pewnych siebie playboyów, którzy bez cienia skrępowania śpiewają teksty typu "Nie ugryzę cię, chyba że lubisz" czy "Pachniesz lepiej niż barbecue/Oh, jesteś gwiazdą/Jestem twoim największym fanem/Jeśli szukasz mężczyzny, cukiereczku, oto jestem" [tłumaczenia własne]. W recenzji brzmieć to może komicznie, ale uwierzcie mi - doskonale wpisuje się w konwencję albumu. A ten ma po prostu zagwarantować, że będziecie się świetnie bawić w trakcie słuchania.

Pewnikiem jest też to, że płyta nie zdąży się wam znudzić w trakcie słuchania, gdyż trwa zaledwie 31 minut. To mało jak na współczesne standardy - wystarczająco natomiast, by bez problemu zmieścić się na obu stronach płyty winylowej. A takiego wydania, o dziwo, jeszcze nie ma. Szkoda, bo wydawałoby się, że 12-calowy wosk to najlepszy sposób na obcowanie z "An Evening With Silk Sonic". Oby wkrótce ten błąd został naprawiony.

Mam tę świadomość, że "An Evening With Silk Sonic" może nie być płytą idealną. Bez problemu można zarzucić jej przecież brak przełomowego charakteru. Jednak pierwsze kontakty z tym albumem są niczym poznanie nowej osoby, która fascynuje na każdym kroku i z którą od początku dogadujesz się bez słów. Pewnie po latach wyjdą jakieś wady, ale w tej chwili naprawdę trudno je dostrzec. Zresztą nie do końca chodzi o to, co "An Evening With Silk Sonic" robi, a w jaki sposób. Wielki album i zaskoczenie roku.

Silk Sonic (Bruno Mars & Anderson .Paak) "An Evening With Silk Sonic", Warner Music Poland

10/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas