Bruno Mars w Krakowie: Gorączka sobotniej nocy i wyznania miłości (relacja)
Justyna Grochal
"Kocham was" - te dwa słowa wyśpiewane w sobotę 27 maja przez Bruno Marsa sprawiły, że polscy fani niczym emotikonki w ich telefonach - zamiast oczu mieli serduszka. Ale nie trzeba było tego gestu, by zadowolić zebrany pod sceną tłum, który w krakowskiej Tauron Arenie pojawił się na pierwszym, spektakularnym koncercie Amerykanina w naszym kraju.
W sobotni majowy wieczór Bruno Mars dał w stolicy Małopolski niesamowity, pieczołowicie przygotowany show, którego jego fani z pewnością długo nie zapomną. Show na miarę kogoś, kto znajduje się światowej czołówce najpopularniejszych artystów popowych.
Ale zanim ten niewielki (165 cm wzrostu) artysta o wielkim talencie przekroczył próg sceny, publikę umiejętnie rozgrzewał Anderson .Paak słusznie nazywany objawieniem na światowej scenie. Nie wiem, jaki odsetek uczestników zjawił się w Krakowie z jego powodu, ale śmiem przypuszczać, że niemały. Paak, który promuje obecnie swoją drugą, świetnie przyjętą płytę "Malibu", w otrzymane 45 minut pokazał, że jest na dobrej drodze, by w przyszłości to on był główną gwiazdą wypełniającą tak duże obiekty.
Tytuł tego tekstu nie zrodził się z przypadku. Pamiętacie bohatera "Gorączki sobotniej nocy" granego przez Johna Travoltę? Tony Manero na co dzień pracował w sklepie chemicznym, z utęsknieniem wyczekując soboty i cotygodniowego wypadu na dyskotekę, gdzie mógł oderwać się od szarości codzienności i dać się porwać muzyce. Kto był na koncercie Marsa, temu puszczam oko.
W Krakowie Bruno Mars promował swój najnowszy album "24K Magic". Muzyk na scenę wkroczył przy dźwiękach utworu "Finesse", od razu podrywając ludzi do tańca. Pewnie nieprzypadkowo chwilę później wybrzmiał pierwszy, tytułowy singel z nowej płyty, który Mars w dniu premiery przedstawił jako "zaproszenie na imprezę".
Niektórzy mogą nazwać to koncertem, ale dla wielu sobotnie spotkanie z Bruno Marsem było po prostu jedną, wielką imprezą z imponującymi efektami wizualnymi. Pirotechniczne wybuchy, podświetlana scena z ruchomymi elementami, złote konfetti i imponująca choreografia, w którą zaangażowany był niemal cały zespół - to mogliśmy podziwiać w sobotni wieczór w krakowskiej Tauron Arenie.
Próżno szukać tam miejsca na improwizację, lecz mimo to na całym rozbudowanym show nie ucierpiała muzyka. Roztańczony Mars dbał o każdy dźwięk wychodzący z jego gardła, a towarzyszący mu instrumentaliści - dosłownie i w przenośni - dotrzymywali mu w tym kroku (co za zwariowana sekcja dęta!).
Koncertową setlistę zdominowały oczywiście kawałki z nowej płyty, ale nie zabrakło przebojów Marsa z jego poprzednich dwóch wydawnictw, które wywindowały i ugruntowały jego pozycję w czołówce światowego popu. I tak publiczność razem ze swoim idolem śpiewała takie utwory jak "Grenade", "Just The Way You Are", "Treasure" czy "Locked Out of Heaven". Swój niekwestionowany, nagrany razem z Markiem Ronsonem hit "Uptown Funk" Mars zostawił publiczności na deser.
Momentem, który przetrwa w pamięci uczestników koncertu jest ten, kiedy Bruno Mars w swój utwór "That’s What I Like" wplótł śpiewane po polsku słowa "Kocham Was" (wokalnie wtórowali mu wówczas jego muzycy) - reakcji zachwyconej publiczności możecie się domyślić. Za to chwilą, której długo nie zapomni Mars, była jedna z przygotowanych wcześniej akcji koncertowych. Podczas piosenki "Just The Way You Are" fani zgromadzeni na płycie areny wznieśli do góry czerwone kartki z napisem "Miss You Already" (pl. "Już za Tobą tęsknimy"), a ci zajmujący miejsca na trybunach trzymali w dłoniach kartki białe, co razem utworzyło flagę Polski. Mars był wyraźnie wzruszony gestem naszych rodaków. Mając w ręku jedną z kartek przyznał, że "był to najbardziej uroczy prezent od fanów".
Przed koncertem Bruno Marsa obserwowałam tych wszystkich szczęśliwych fanów ubranych w koszulki z podobizną swojego idola, z podekscytowaniem wyczekujących jego występu. Widziałam czystą radość na twarzach osób w różnym wieku - od kilkulatków po melomanów w podeszłym wieku. I mimowolnie wracałam pamięcią do tragicznych wydarzeń z ubiegłego tygodnia, kiedy to terroryści na cel obrali sobie uczestników koncertu innej gwiazdy sceny pop, Ariany Grande. Wiem, że nigdy tego ani nie zrozumiem, ani nie zaakceptuję, ale występ Bruno Marsa przypomniał mi, że muzyka to wolność. I mimo iż wciąż próbuje się zrobić z niej narzędzie w politycznych czy religijnych rozgrywkach, to nigdy nie spojrzę na koncert inaczej niż jak na święto muzyki, które gromadzi ludzi i pozwala im poczuć się dobrze, odetchnąć, na chwilę zapomnieć o codziennych troskach, wyrzucić złą energię. Tak jak filmowemu Tony’emu jego rozgorączkowane soboty...