ReTo "W samo południe": O kowboju, który chciał celnie strzelać wersami [RECENZJA]
Saloony nie kluby, rewolwery ze ślepakami, westernowa aura w trapowej konwencji, a nie przemyślany od A do Z koncept. Do słuchania o każdej porze, nie tylko w samo południe. ReTo nie budzi respektu i okazuje się przeciętnym ziomo-kowbojem z rejonu stołecznego.
Trzy lata solowej przerwy wydawniczej mogą w streamingowych czasach wywoływać zdziwienie, ale nie można zapominać, że w ostatnim czasie ReTo nie próżnował. Wygłupiał się z Chillwagonem i nagrał nudny, szybko zapomniany album z Borixonem. Wydawać by się mogło, że najlepsze zostawił na następcę "BOA". I rzeczywiście coś w tym jest, bo jest tu znacznie lepiej niż na ostatnich projektach, a mimo to "W samo południe" pozostawia niedosyt jak marketowa tequila z napisem premium.
"W samo południe" to nie opowieści z Dzikiego Zachodu, nawet tego polskiego. To trap z podkładami, które starają się przedstawić western w wymyślonej formule i ReTo, który na swojej ośce próbuje przemycać trochę inspiracji z Teksasu, Kalifornii i Nowego Meksyku. I za to trzeba cenić - spójność to główna zaleta materiału, pojawia się tu sporo kowbojskich odniesień i... to by było na tyle. Można było temat jeszcze mocniej pociągnąć, ale czy w takiej formie raper byłby w stanie zapewnić jakość? Raczej nie, bo w tym całym galimatiasie zwyczajnie brakuje mu morderczych linijek.
ReTo nie zabija wersami, często strzela ślepakami, bourbonu i pacierza nigdy nie odmawia, ale za to ma dwie prawe ręce jak Billy Kid i robi coś z niczego, dostając wędkę, a nie rybę. Można i tak, niemniej w tekstach bliżej mu do braci Dalton niż Lucky Luke'a, chociażby za "Blask" i niefortunne "choć mamy inne fryzury to jestem na ciebie cięty". Ze słów wyrzucanych szybko jak łuski z zacinającego się Colta dowiedzieć się można, że policja nie chroni, a gnębi (szeryf zapewne też, logiczne), a podnoszenie sobie poprzeczki jest niezwykle męskie. Istotne jest również to, że swoją ksywę lepiej mieć na plakatach koncertowych, a nie tych z napisem "Wanted", na osiedlach puszcza się buchy, a nie parę z ust i "można żyć albo wegetować". Odkrywcze.
Są jednak nieliczne momenty, w których ReTo nie zapętla się w swojej monotematyczności i odpuszcza na chwilę samochody, kobiety, drogę do sukcesu, zawistników, ziomali z osiedla i nie bawi się w mało spostrzegawczego obserwatora. Ukazuje swój potencjał i na niewielkiej drabince prędko wspina się na ostatni szczebel. Świetnie rozegrał to w "Jeźdźcu" - "nikt nie ma saksofonu, gdy jest grany jazz". Linijki na poziomie, zarezerwowane dla górnego procenta MC's w Polsce, więc można postawić kolejkę. Albo "Gitara", w której sprawdza się jako wokalista i bawi się refrenem - "Gra gitara mi, za riffem riff / Jak Nirvany track, w której mógłbym trwać". To niewielkie rzeczy, ale w odróżnieniu od zdecydowanej większości tego, co pojawia się na "W samo południe", godne odnotowania.
Produkcyjnie "W samo południe" nie zawodzi, chociaż ciężko nie odnieść wrażenia, że wszystko aż za bardzo zlewa się w jedną całość i brakuje chwilowej ucieczki od beatów robionych na jedną modłę. Dozować pojedynczo, nie w całości. Rozumiem ideę, ten westernowy urok, ale rozciągłość tych samych patentów na całym albumie szybko zaczyna nużyć, mimo że "Forsa" i "Gitara" pokazują, że ciągle można mieć pomysł na to, jak pogodzić wiosło z oklepanymi cykaczami. Najbardziej cieszą zaś pojedyncze smaczki w podkładach: kruki w "Alarmie", szczekanie psów w "Bourbonie" czy gwizdy w "Billym Kidzie".
ReTo to najlepszy przykład rapera, który najlepiej radzi sobie z singlami, a w momencie kiedy musi nagrać cały album, zaczyna się zapętlać i nie ma zbyt wiele ciekawego do powiedzenia. Gucci udają kowbojki, a w tle osiedlowo-klubowe opowieści, które potrafią przyciągnąć na kilka minut. Dobre i to, niemniej szkoda, że to kolejna większa produkcja rapera, w której czuć niewykorzystany potencjał.
ReTo "W samo południe", chillwagon.co
5/10