Recenzja Zara Larsson "So Good": Nowa gra o tron
Tomek Doksa
Dziewczyna od "Lush Life" i zabawy "jakby jutra miało nie być" wydała nową płytę. Pierwszą ze statusem kogoś więcej niż lokalnej gwiazdy.
W ojczystej Szwecji dobrze jest już znana przynajmniej od 2014 roku, kiedy ukazał się jej debiutancki album "1", nagrodzony tam Platynową Płytą, u nas wyświetliła się szerszej widowni rok później - gdy rekordy oglądalności zaczął bić w internecie singel "Lush Life". Osoby niezorientowane, z kim mają do czynienia, pierwsze dźwięki jej wakacyjnego przeboju kwitowały hasłem "co ta Rihanna?" (wiem co piszę, sam słyszałem), ale choć rzeczywiście Zarze zdarza się także i na nowej płycie zabrzmieć łudząco podobnie do autorki "Umbrelli", to "So Good" nie jest wcale albumem, którym młoda wokalistka chce się podpinać pod sukces słynnej Barbadoski. Wyobrażam sobie, że dominującą część jej fanów stanowić będą słuchacze młodsi niż ci Rihanny i zamiast gustujący w czarnych brzmieniach, nastawieni na przebojowy, wręcz cukierkowy pop - trochę jak u Katy Perry, tyle że w bardziej młodzieżowym wydaniu.
Sama Zara zdaje się jednak celować szerzej. Po to w końcu zatrudniła ogromny sztab muzycznych specjalistów - od Mneka i duetu Stargate, do Freedo i The Monsters and the Strangerz - którzy przygotowali dla niej podkłady na niemal każdą okazję. Co prawda zerkając na listę płac można złapać się za głowę, że nad piętnastoma, wydawałoby się nieskomplikowanymi, utworami z "So Good" pracowało w sumie kilkadziesiąt osób, ale takie są już realia mainstreamowego Zachodu - tam wychodzą z niezrozumiałego założenia, że im więcej tym lepiej.
Na szczęście i dla słuchaczy, i dla samej Zary, 19-latka nie dała się do cna zdominować wydawniczym biznesplanem. Kłania się bywalcom letnich festiwali, z Open'erem na czele, i fanom radiowych playlist, ale też próbuje zapisać się w ich pamięci czymś więcej niż śpiewające tylko o złamanym sercu rówieśniczki. Oczywiście - jak to w jej wieku - głównie chce się bawić, cieszyć życiem ("Sundown") i być jedyna w swoim rodzaju ("So Good"), ale zdarza jej się też celnie skomentować sytuacje niekoniecznie zarezerwowane dla nastolatków. Jak w "Don't Let Me Be Yours", gdzie wytyka facetowi, że to wcale nie musi być miłość, że pewne rzeczy wyglądają zupełnie inaczej o poranku. "Wtedy przekonujemy się kim jesteśmy / Czy wciąż będziesz mnie trzymał? / Bez makeupu na mojej twarzy? / Bez alkoholu w twoich żyłach?".
Z całej płyty płynie natomiast jeden wniosek: rób tylko to, co naprawdę chcesz robić, resztę zostaw. Zara wyjęła go zapewne z własnego życiorysu, zadowolona że z albumem "So Good" udało się jej w końcu (i w tak młodym wieku) dotrzeć do każdego zakątka ziemi. Trudno w tym kontekście nie odebrać numeru "Make That Money Girl" jako wezwania innych śpiewających panien do muzycznego pojedynku, w końcu w nim rzuca: "Siadaj na tronie, przecież ci się należy / Mówią o tobie, że jesteś jedna na milion". Jeśli na kolejnych płytach będzie częściej równie zadziorna, za jej sprawą na popowym topie rzeczywiście może się zrobić ciekawie.
Zara Larsson "So Good", Sony Music Poland
6/10
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***