Recenzja Włodi "Wszystko z dymem": Generał
"Mówią - ten weteran pewno znów roz***wi / tych chłoptasi w napadach narcystycznych furii". No i stało się.
Jest sprawą oczywistą, że młode pokolenie raperów nawija sprawniej od większości swoich starszych kolegów. Dysponują inną płynnością gadki, wspięli się na wyższy poziom muzykalności, od początku mieli niemal nieograniczony dostęp do nagrań, co oczywiście zaprocentowało. A jednak słuchacz czeka na starszych graczy.
Czasem naprawdę nie sposób zrozumieć dlaczego, ale akurat przykład Włodiego jasno to pokazuje. Członek słynnej Molesty dobrze zdiagnozował pustoszącą gatunek "klęskę urodzaju". Nie zasypywał odbiorców dziesiątkami okazjonalnych kawałków, gościnnych zwrotek, występów na kolejnych płytach producenckich. Nie dostarczał "hiphopowym" net-brukowcom ploteczek. Nie pomylił rapowej sceny z wybiegiem modowym ani fotelem telewizji śniadaniowej. Minęło dziewięć lat od jego ostatniej solówki, trzy od krążka Pariasu, gdzie był jednym z trzech raperów. Na "Wszystko z dymem..." przygotował zaledwie 10 utworów, w których nie pada jedno zbyteczne słowo.
Co znajdziemy w tekstach? Proste sytuacje z życia przy okazji których można zaserwować kawałek plastycznego miejskiego opisu, ostre podsumowanie branży, rozliczenie starych znajomych. Od osobistych, odsłaniających rapera wyznań, skaczemy do przyjemnej, beztroskiej wizji na haju. Protest przeciw tabloidyzowaniu rapu sąsiaduje z retrospekcją, choć szczęśliwie gospodarz nie przesadza ze wznoszeniem własnego pomnika. Flow jest proste, rzeźbione jakby pod to co usłyszymy np. u Dilated Peoples, z wyraźnie dzielonymi wersami i wolniutko narastającym ich impetem. Nazwijmy je "użytkowym", gdyż nie razie nie będąc mimo wszystko jakością samą w sobie. Za to linijki, ba, całe scenki wcinają się w pamięć. Na przykład "przez duszny perfum, pot i płacz dziecka / czuję ciężar spojrzeń, kpinę w ich szeptach" rzucone we "W drodze po towar" (swoją drogą gimnazjalna logika, że raper jest nikim, bo można spotkać go w komunikacji miejskiej, aż boli). Albo przekupywanie ciecia, po to by wejść na szczyt wieżowca na Emilii Plater opisane w "Chmur drapaczach". Z jednej strony bezlitosne "Tekstylia - ich sposób na stemplowanie bydła", z drugiej liryczne, jakby od Eldo czy Pelsona wzięte, "skręta z marzeń trzymam w wyobraźni palcach". To jest to!
Szanować należy to, że Włodi nie okopał się na zajętej niegdyś, hardcorowej pozycji, nie myśli "co ulicznikowi wypada". Odwołuje się do Bisza ("Jestem bestią, jak chodnikowy wilk"), chwali Te-Trisa i Łonę. Na swój album zaprosił Wenę, Mielzkiego i Małpę - ten ostatni ukradł mu zresztą numer. Po samym doborze bitów doskonale słychać, że jego hip hop nie "skończył się na pierwszej płycie Mobb Deep". Owszem, zdarzą się znajomo brzmiące dęciaki i przyjemny, bujający groove (wspomniane "W drodze po towar"), chłostany skreczem "Proces spalania" człapie po nowojorsku, a takie rozegranie dominującego cały numer sampla wokalnego, jak w "1996" Returnersów niczym zupełnie nie dziwi - ci sami producenci analogicznie rozwiązali przecież kawałek promujący białostockie "Up to Date". Z drugiej strony mamy łoskoczący bębnami, nisko zawieszony, łączący psychodelię z lo-fi "Pod numerem trzecim". Są zimne, paranoiczne synthy, wyraziste haty, niepokojąco perlące się pianino i zniekształcenia wokalu we "W słońcu". Jest w końcu halucynogenny, wchodzący na terytorium cloud rapu kawałek "Zapałki". I "Detektor dymu", fragment zupełnie współczesnej elektroniki wychodzącej poza zwykły podkład. Wszystko to, co przed chwilą wymieniłem, stworzył DJ B i może skłoni to słuchaczy, by łaskawszym okiem spojrzeli na zupełnie przegapioną, zeszłoroczną "Zarazę".
Póki co nie ma po co wyjmować Włodiego z odtwarzacza. Bardzo równy, osmolony dymem z tlącego się jointa (to taki spajający motyw przewodni) krążek jest esencją przeznaczoną do rozwadniania wieloma przesłuchaniami. Ten album nie prosi o szacunek. On go wymusza.
Włodi "Wszystko z dymem", wyd. Step Records
8/10