Recenzja W.E.N.A. "Niepamięć": Wyrzut sumienia rapera
Najlepiej ubrany polski hiphopowiec wylał cytrynówkę z kubków, wylogował się do życia i nagrał płytę obok której nie sposób przejść obojętnie.
![W.E.N.A. nagrał płytę z pierwszej dziesiątki polskiego rapu 2017 roku](https://i.iplsc.com/0007260FSHYHI57J-C322-F4.jpg)
W.E.N.A. wydawał się nie być sobą. Bywał Wenatycze, instagramowym Sebą, którego aktywność złośliwa branża monitorowała czujniej niż kawałki. Był Wenonafide wyczyniający dziwne PR-owo rzeczy i dorabiający do tego pretensjonalną ideologię. Serio, kiedy krytykował konsumpcjonizm czułem się tak, jakby Lemmy krytykował pijaństwo. Gdy zaś stare numery zaczęły wracać na ostentacyjnie poczyszczone kanały społecznościowe i do tej torby z suszoną wołowiną ktoś wrzucił landrynkę w postaci "Tego stanu", z EDM-ową produkcją i hiphopolowym refrenem, myślałem, że już jest po wszystkim. Aż namawiany wziąłem się za cały album i.... nie, nie jest po wszystkim. Jest bardzo dobrze.
Zobacz również:
Już otwierający "Intruz" jest połączeniem ekonomii słowa, twardości stylu i trzymanej w ryzach, bulgoczącej pod pancerzem pasji. Warszawski raper od razu angażuje słuchacza, a z tym to ostatnio różnie u niego bywało. "Może straciłem przekaz , a może po prostu przestałeś rozumieć?" - pyta W.E.N.A. No właśnie, pyta. Dawno nie pytał. Z każdym kolejnym numerem narasta wrażenie, że obcujemy z prawdziwą płytą, nie składanką. Jej motywem przewodnim, kluczem interpretacyjnym mogłyby być wersy z "1997" - "Dobrze znam drogę z boisk do statusu idoli / który uzależnia i pozbawia uczuć powoli" rzucone na bit, gdzie miękkie może być wszystko, ale nie bębny.
We "Wściekłych psach", w których Holak ma kilka gorących pomysłów na podkład i przeplata je tak, że żaden nie stygnie, jest o cenie sławy. W "Zawsze mam czas" narrator patrzy "jak upadają filary systemu w podziemiu", a obok Paluch "pokrywa bit jak lakier". "W ruinach" przynosi kolejną ze znaczących linijek: "Niewiele nas dzieli od przepaści, tu nawet upiory zwracają się do mnie głosem zbawcy".
Perły przed wieprze rzucone zostają w drugiej połowie krążka. Po pierwsze - "Oasis". Pisane sobą, z pożegnaniem na końcu każdej zwrotki, bez drżenia rąk wlane w formę bitu OERa, gdzie bas wzorcowo sklejony z perkusją staje się punktem wyjścia do obserwowania równie dobrze zgranych ze sobą detali. Po drugie - "2007". To jest W.E.N.A. z "Wyższego Dobra" z obecną wrażliwością i warsztatem. Skrupulatnie skreczowany refren, Dinal i Smark w odniesieniach - cofamy się w czasie na wycieczce all-inclusive z naprawdę dobrym biurem podróży. Po trzecie - "Grant Hill". To jest ta agresja muzyki, której raper potrzebuje, by wywlec cały swój arsenał i otworzyć ogień.
Przed chwilą się cieszyłem, że pyta, to prawda. No ale nie oszukujmy się, najlepszy jest w trybie rozkazującym. "Zamknij pysk, zacznij słuchać, trzymaj odstęp" i tyle. Gong. Potem jeszcze "Niebo na sekundę", mała elektroniczna suita na glitchowanych bębnach, coś, co mogłoby wyjść spod ręki Sampler Orchestry. Domyka płytę, którą chce się puścić od razu jeszcze raz.
Pisałem o bitach? Za mało. Dobór (zapominamy oczywiście o "Tym stanie") nie dzieli na stare i nowe, prawdziwe i nieprawdziwe, nosi znamiona właściwego Wenie dobrego gustu. "Ślady" już zaczynają nudzić, wtedy jednak DJ B przełamuje monotonię podkładu, fundując kapitalne outro. "Leniwe dni" (znowu Holak!) człapią sobie, podczas gdy to żywe brzdąknięcie basu i zimne pianino robią bit, jeszcze lepszy, gdy nabiera miękkości i głębi kontrastowanej trochę chrapliwym saksofonem. Warto posłuchać z jaką melodią Weny akcentuje końcówki wersów. Flow dobrał idealnie.
I co się stanie jeśli dodamy optymalną beat selection, właściwą kompozycję albumu i rapera, który warsztat miał zawsze, a teraz udaje mu się jeszcze wykrzesać emocje (całe ich spektrum), podrzucić parę zostających na dłużej przed oczami obrazów? Płytę z pierwszej dziesiątki polskiego rapu 2017 roku.
W.E.N.A. "Niepamięć", Wyższe Dobro
8/10