Recenzja W.E.N.A. "Niepamięć": Wyrzut sumienia rapera

Najlepiej ubrany polski hiphopowiec wylał cytrynówkę z kubków, wylogował się do życia i nagrał płytę obok której nie sposób przejść obojętnie.

W.E.N.A. nagrał płytę z pierwszej dziesiątki polskiego rapu 2017 roku
W.E.N.A. nagrał płytę z pierwszej dziesiątki polskiego rapu 2017 roku  

W.E.N.A. wydawał się nie być sobą. Bywał Wenatycze, instagramowym Sebą, którego aktywność złośliwa branża monitorowała czujniej niż kawałki. Był Wenonafide wyczyniający dziwne PR-owo rzeczy i dorabiający do tego pretensjonalną ideologię. Serio, kiedy krytykował konsumpcjonizm czułem się tak, jakby Lemmy krytykował pijaństwo. Gdy zaś stare numery zaczęły wracać na ostentacyjnie poczyszczone kanały społecznościowe i do tej torby z suszoną wołowiną ktoś wrzucił landrynkę w postaci "Tego stanu", z EDM-ową produkcją i hiphopolowym refrenem, myślałem, że już jest po wszystkim. Aż namawiany wziąłem się za cały album i.... nie, nie jest po wszystkim. Jest bardzo dobrze.

Już otwierający "Intruz" jest połączeniem ekonomii słowa, twardości stylu i trzymanej w ryzach, bulgoczącej pod pancerzem pasji. Warszawski raper od razu angażuje słuchacza, a z tym to ostatnio różnie u niego bywało. "Może straciłem przekaz , a może po prostu przestałeś rozumieć?" - pyta W.E.N.A. No właśnie, pyta. Dawno nie pytał. Z każdym kolejnym numerem narasta wrażenie, że obcujemy z prawdziwą płytą, nie składanką. Jej motywem przewodnim, kluczem interpretacyjnym mogłyby być wersy z "1997" - "Dobrze znam drogę z boisk do statusu idoli / który uzależnia i pozbawia uczuć powoli" rzucone na bit, gdzie miękkie może być wszystko, ale nie bębny.

We "Wściekłych psach", w których Holak ma kilka gorących pomysłów na podkład i przeplata je tak, że żaden nie stygnie, jest o cenie sławy. W "Zawsze mam czas" narrator patrzy "jak upadają filary systemu w podziemiu", a obok Paluch "pokrywa bit jak lakier". "W ruinach" przynosi kolejną ze znaczących linijek: "Niewiele nas dzieli od przepaści, tu nawet upiory zwracają się do mnie głosem zbawcy".

Perły przed wieprze rzucone zostają w drugiej połowie krążka. Po pierwsze - "Oasis". Pisane sobą, z pożegnaniem na końcu każdej zwrotki, bez drżenia rąk wlane w formę bitu OERa, gdzie bas wzorcowo sklejony z perkusją staje się punktem wyjścia do obserwowania równie dobrze zgranych ze sobą detali. Po drugie - "2007". To jest W.E.N.A. z "Wyższego Dobra" z obecną wrażliwością i warsztatem. Skrupulatnie skreczowany refren, Dinal i Smark w odniesieniach - cofamy się w czasie na wycieczce all-inclusive z naprawdę dobrym biurem podróży. Po trzecie - "Grant Hill". To jest ta agresja muzyki, której raper potrzebuje, by wywlec cały swój arsenał i otworzyć ogień.

Przed chwilą się cieszyłem, że pyta, to prawda. No ale nie oszukujmy się, najlepszy jest w trybie rozkazującym. "Zamknij pysk, zacznij słuchać, trzymaj odstęp" i tyle. Gong. Potem jeszcze "Niebo na sekundę", mała elektroniczna suita na glitchowanych bębnach, coś, co mogłoby wyjść spod ręki Sampler Orchestry. Domyka płytę, którą chce się puścić od razu jeszcze raz.

Pisałem o bitach? Za mało. Dobór (zapominamy oczywiście o "Tym stanie") nie dzieli na stare i nowe, prawdziwe i nieprawdziwe, nosi znamiona właściwego Wenie dobrego gustu. "Ślady" już zaczynają nudzić, wtedy jednak DJ B przełamuje monotonię podkładu, fundując kapitalne outro. "Leniwe dni" (znowu Holak!) człapią sobie, podczas gdy to żywe brzdąknięcie basu i zimne pianino robią bit, jeszcze lepszy, gdy nabiera miękkości i głębi kontrastowanej trochę chrapliwym saksofonem. Warto posłuchać z jaką melodią Weny akcentuje końcówki wersów. Flow dobrał idealnie.

I co się stanie jeśli dodamy optymalną beat selection, właściwą kompozycję albumu i rapera, który warsztat miał zawsze, a teraz udaje mu się jeszcze wykrzesać emocje (całe ich spektrum), podrzucić parę zostających na dłużej przed oczami obrazów? Płytę z pierwszej dziesiątki polskiego rapu 2017 roku.

W.E.N.A. "Niepamięć", Wyższe Dobro

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas