Recenzja Vader "Thy Messenger": Ostry jak brzytwa, brutalny jak diabli

W oczekiwaniu na nową płytę, Vader obdarował wiernych fanów tradycyjną już EP-ką. Jakie zatem wieści niesie "Thy Messenger"?

Okładka EP-ki "Thy Messenger" grupy Vader
Okładka EP-ki "Thy Messenger" grupy Vader 

Wydawanie EP-ek poprzedzających premierę regularnych płyt to w przypadku Vadera tradycja zapoczątkowana dobre ćwierć wieku temu, swoisty rytuał sięgający pomnikowej "Sothis" z 1994 roku. Na przestrzeni lat jakość tego typu wydawnictw regularnie serwowanych przez zespół rodem z Olsztyna bywała różna, ich odbiór nigdy jednak nie wzbudzał we mnie przykrego poczucia jałowego przebierania nogami. "Thy Messenger" wpisuje się w ów zwyczaj w sposób, który po raz kolejny utwierdza mnie w przekonaniu, iż tego rodzaju zabiegi mają swoje merytoryczne uzasadnienie, stanowiąc tym samym wartość samą w sobie.

Już sam fakt obecności na "Thy Messenger" pięciu utworów na dystansie niespełna 14 minut nasuwa pewne przypuszczenia co do ofensywnego charakteru zaproponowanego tu materiału.

W tym sensie wygląda to zresztą podobnie do poprzedniej EP-ki "Iron Times" z 2016 roku (zwiastującej wydany trzy miesiące później album "The Empire"), w przypadku "Thy Messenger" różnica polega jednak na sile rażenia.

Zacznijmy od tego, co wydaje się tu najważniejsze, czyli trzech zupełnie nowych kompozycji.

Na pierwszy ogień idzie "Grand Deceiver", numer, który bez wątpienia nadaje ton całości, a jego wyeksponowanie jako wizytówki "The Messenger" na miesiąc przed premierą zadaje się tylko to potwierdzać. "Grand Deceiver" to kwintesencja Vadera na wysokich obrotach, z których grupa Petera nie schodzi aż do samego końca tego nieco ponad dwuminutowego utworu. W jego ramach podopieczni Nuclear Blast Records potrafią jednak zawrzeć sporo treści, w tym garść strzelistych gitarowych solówek i bezlitośnie drapieżnych riffów, na tle których odnajdujemy pozytywnie zaskakującą różnorodność wokali, od natychmiastowo rozpoznawalnego growlingu Petera po idealnie tu pasujące, iście wściekłe wrzaski.

Nie sposób też nie zwrócić uwagi na atomową wręcz żywiołowości, z jaką wszystko to zostało nam tu podane; energię, z której wyziera kolosalna, deathmetalowa chwytliwość "Grand Deceiver". Jeśli zatem - cytując Petera - ten "ostry jak brzytwa i brutalny jak diabli" utwór to przedsmak nowego albumu Vadera (o roboczym tytule "... And Then There Was Only Pain"), którego nagrywanie właśnie dobiega końca, szykuje się coś naprawdę dosadnego.

Vader i "Grand Deceiver":

Od blisko półminutowej, rozbudowanej solówki na gitarze startuje z kolei "Emptiness", który - w kontrze do "Grand Deceiver" - niesie w sobie thrashowy powab, miarowy, rozbujany groove i odpowiednio dopasowany do nich wokal (z wyraźnym pogłosem), by w finale przejść płynnie w kroczący ciężar przywodzący na myśl gargantuiczny majestat Celtic Frost.

Posłuchaj utworu "Emptiness" Vadera:

Skoro "Grand Deceiver" cechowała niepohamowana bojowość, ostatni z premierowych numerów można już tylko określić mianem przysłowiowej petardy. Nie przekraczający półtorej minuty "Despair" to bowiem jeden z najbardziej instynktownych utworów w dziejach Vadera, którego obłąkańczy, finałowy riff można porównać jedynie z czołowym zderzeniem z rozpędzonym samochodem.

Vader w numerze "Despair":

"Thy Messenger" puentuje "Steeler", bodaj druga po "Rapid Fire" (z EP-ki "Reign Forever World" z 2000 r.) przeróbka Judas Priest w wykonaniu Vadera, ponownie zresztą z kanonicznego "British Steel" (1980 r.) birminghamskich ojców heavy metalu. Choć bywały wyjątki od reguły, Vader z zasady nie bezcześci oryginalnych wersji w najczęściej źle pojmowanej przez innych ekstrawagancji, i nie inaczej jest w tym przypadku. Słowem - kolejny rzetelnie wykonany cover, który zapewne znajdzie kiedyś swoje miejsce na kolejnej odsłonie z cyklu "Future Of The Past".

Na koniec zostawiłem sobie nową odsłonę tytułowego utworu z albumu "Litany", wydanego przez Vadera w 2000 roku. O tym, że zespół ten, jak mało który, potrafi z powodzeniem dokonać swoistego face liftingu własnych kompozycji, nie trzeba tłumaczyć nikomu, kto sięgnął kiedyś po retrospektywną kompilację "XXV" Vadera sprzed ponad 10 lat.

Mimo iż komuś słowa te mogą wydać się świętokradztwem, uważam, że świeża wersja "Litany" jest po prostu lepsza od tej pierwotnej. Nie dość, że nic tutaj nie buczy i nie dudni, jak na płycie sprzed blisko 20 lat, której brzmienie do mnie nie przemawiało, to i wokale Petera - egzekwowane po latach ze zdecydowanie bardziej wściekłą emfazą - wreszcie usytuowano w miksie tak jak należy, czyli frontalnie. James Stewart, brytyjski perkusista Vadera, wchodzi tu w buty nieodżałowanego Docenta w mistrzowskim stylu, lepszego uwypuklenia doczekała się również zagrana nieco inaczej gitarowa solówka, która wreszcie nie kojarzy się z dźwiękami płynącymi z tranzystorowego radyjka. Mówcie, co chcecie, ale z faktami trudno dyskutować.

Sprawdź nową wersję "Litany" Vadera:

Nie mam wątpliwości, że "Thy Messenger" zaostrzył apetyt na danie główne. Następca wielce skądinąd udanego albumu "The Empire" powinien być już gotowy. Jeśli będzie on rozwinięciem pomysłów z tej EP-ki, a na to się zapowiada, o los jednego z najważniejszych zespołów w dziejach polskiej sceny metalowej nikt z nas nie musi się martwić.

Vader "Thy Messenger", Mystic Production

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas