Recenzja Tricky "Ununiform": Powrót do formy

Trzy lata temu Tricky przeprowadził się do Berlina, ale "Ununiform" to pierwszy album w jego dyskografii, który został w pełni zrealizowany już po tym fakcie. I tak jak migracja była odświeżająca dla tego artysty jako człowieka, tak nowy album należy uznać za odświeżający dla jego słuchaczy.

Płyta "Ununiform" została nagrana po przeprowadzce Tricky'ego do Berlina
Płyta "Ununiform" została nagrana po przeprowadzce Tricky'ego do Berlina 

Chociaż Tricky uznawany jest dzisiaj za legendę muzyki elektronicznej, nikt nie zostanie uznany za heretyka, gdy powie, że jego twórczość jest co najmniej nierówna. Kiedy Massive Attack szpanowało rozbudowanymi aranżacjami, nieustającą dynamiką kompozycji, Adrian Thaws uparcie realizował utartą na początku lat 90. koncepcję trip hopu jako hip hopu na kwasie. Owszem, zdarzały mu się mniejsze lub większe odstępstwa od tej reguły, szczególnie kiedy zaczął romansować z gitarami, ale z zasady to on tkwił zwykle najbliżej źródła.

Do pewnego czasu działało to nieodwołalnie genialnie, ale z czasem ujawniał się podstawowy problem: Tricky ponad wszystko stawiał na atmosferę, nie zaś na strukturę utworów. Przez to można było się wręcz dusić w tym gęstym klimacie, na który stawiał producent, ale rzadziej miało się wrażenie jazdy bez trzymanki, poczucia obcowania z czymś nieprzewidywalnym, jak to bywało u bristolskich przyjaciół Thawsa.

Ubiegłoroczny album "Skilled Mechanics" miał stanowić powrót do źródeł, ale był pozycją udaną zaledwie w połowie. Okazywało się tam bowiem, że we współczesnej alternatywnej elektronice Brytyjczyk nie ma tyle do zaoferowania co wychowani na nim młodsi koledzy. Na szczęście Tricky wyciągnął odpowiednie wnioski i nagrał "Ununiform", które - mimo kilku wad - stanowi powrót producenta do wielkiej formy.

Jasne, nie ma tu mocno synkopowanych bębnów ani twardych syntezatorów poddanych efektowi "pompowania". Za to mamy po prostu kawał udanych kompozycji. Ot, chociażby opartą na dźwiękach fortepianu i kilku prostych, syntezatorowych dźwiękach balladę "Blood of My Blood", zgrabnie przeskakującą z melorecytowanych zwrotek na wyciszony, śpiewany refren. Nie sądzicie, że to idealny materiał na singel? A nie powiedzielibyście tego samego o "Same as It Ever Was", w którym skwaszony bas na zwrotkach napotyka w refrenie na popowy dwugłos?

Trzeba bowiem przyznać, że dawno Tricky nie był tak przystępny, nie pozwalając sobie przy tym na absolutnie żadne kompromisy. "When We Die" jest do bólu melancholijne, te 8-bitowe syntezatory potrafią być ciężkawe, a gospodarz swoją melorecytacją jeszcze wbija gwóźdź całości. Ale co z tego, skoro tak łatwo dać się porwać partii wokalnej Martiny Topley-Bird, która serwuje nam śpiew delikatny jak piórko puszczone na wietrze? "New Stole" z kolei częstuje nas bluesową rytmiką, a utwór urzeka nawet na mruczącej przerwie między zwrotkami - najważniejsze: przysłuchajcie się, ile się dzieje w tle w nawet tak pozornie minimalistycznym numerze!

Chwila oddechu? Proszę bardzo: "Wait for Signal" oraz "Running Wild". Odpoczynek od elektroniki? Świetne w każdym calu, filmowe "The Only Way" oparte na łagodnych dźwiękach gitary akustycznej, smyczków i wibrafonu. Ba, dostajemy nawet tu electropopowe "Dark Days" oraz "Armor" czy futurystyczne "Bang Boogie", na którym z kolei usadzono... rosyjskojęzyczny rap, przy czym w zasadzie w trzech tych utworach za największą wadę należy uznać niespecjalną długość.

Wiadomo, skromność kompozycji na "Ununiform" nie przypadnie do gustu każdemu, wszak Tricky zawsze był minimalistą. Numery też niespecjalnie zaskakują swoją dynamiką, a do tego część rozwiązań zdążyła się zwyczajnie przejeść i łatwo potraktować je w kategorii retro-przygody niż nowej propozycji. Nie przeszkadza to w zderzeniu się z faktami: mamy do czynienia z prawdopodobnie najlepszym albumem Tricky'ego od wielu lat. A czy to nie jest wystarczająca rekomendacja?

Tricky "Ununiform", Universal

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas