Recenzja Tricky "Skilled Mechanics": Przeterminowany kwas
Tricky po raz kolejny pokazuje, że robi muzykę tylko dla siebie. I pomimo kilku wyjątkowych momentów, znów pokazuje jak bardzo może ona być obojętna słuchaczowi.
Przyznaję: chociaż świat trip hopu przemierzyłem wzdłuż i wszerz, to moja relacja z autorem "Skilled Mechanics" często przeżywała kryzysy. Zdarzały się bowiem momenty, w których lenistwo Tricky’ego sięgało zenitu. Mowa tu nie tylko o powolnych tempach utworów, które akurat nikogo nie powinny specjalnie dziwić, ale również o aranżacjach. Na dodatek jeśli ktoś był najbliżej definicji trip hopu jako hip hopu na kwasie, to właśnie Adrian Thaws. Przez to jego realizacja gatunku nie porażała tak rozmachem czy eklektyzmem jak ta proponowana przez znajomych z Massive Attack czy nawet Portishead. Urzekała za to dusznym klimatem, znacznie mroczniejszym i bardziej chropowatym aniżeli pozostałych reprezentantów Bristol Sound.
Na nagranym wspólnie z ekipą False Idols [label założony przez Tricky’ego - przyp. red.] albumie "Skilled Mechanics" brytyjski muzyk nie zawodzi oczekiwań swoich najbardziej zawziętych fanów. I to w zasadzie największa wada i zaleta krążka. Bo tak: Thaws znowu zapowiadał powrót do korzeni. Istnieje jeden zasadniczy problem: choć zdarzały mu się drobne eksperymenty, to zawsze odchodził od źródeł na bardzo bezpieczną odległość.
Kto uwielbia ten brudny charakter zadymionych klubów, w których impreza już dawno się skończyła, odnajdzie się tu idealnie. Gorzej, że to wszystko znamy już z lat dziewięćdziesiątych. Bo tak: "Skilled Mechanics" brzmi jakby od dwudziestu lat świat muzyki stał w miejscu. Nie ma tu cykających, trapowych perkusji ani synkopowanych, mocno swingujących bębnów. Użycie sampli i instrumentów jest raczej oszczędne, co wydaje się dość zaskakujące w czasach, gdy artyści wyrośli z trip hopu bawią się w elektronikę, której niewiele brakuje, aby nazwać ją chaotyczną. Ba, takie "Boy" z prostym motywem na monosynthcie może wydawać się wręcz anachroniczne - jakby przez swoją prostotę miało za zadanie zbalansować słuchaczowi gorzki, do bólu osobisty tekst, który jest zdecydowanie najmocniejszym ciosem na całej płycie.
Aż w pewnym momencie - jakby w ramach odetchnienia - pojawiają się dwa najbardziej organiczne utwory na całym albumie: "Bother" oraz "How’s Your Life". Pierwszy to prosta kompozycja wyłącznie na fortepian, zaśpiewana poruszającym się na granicy załamania głosem; drugi zaś ma w sobie coś z tropikalnego neo-soulu. Tylko po nich pojawia się "Here My Dear" brzmiące jak pierwsze próby Tricky’ego z samplerami i syntezatorami. Nie lepiej wypada linia melodyczne w "Necessary". Nie tego oczekuje się od ikony trip hopu. W tym świetle kończące płytę, niemal ambientowe "Unreal" czy "Well" z doskonałym refrenem - choć przecież niespecjalne - jawią się jako najlepsze momenty "Skilled Mechanics". Niestety, zbyt często kompozycje często sprawiają wrażenie niedokończonych z braku pomysłów, a gdyby wyjąć z nich wokal sprawiałyby wrażenie zwyczajnie... nudnych.
Po "Skilled Mechanics" trudno nie mieć wrażenia, że najlepsze lata Tricky ma już za sobą. Niedawno jednak muzycy z Massive Attack zapowiedzieli powrót do współpracy z Thawsem. Być może to jakiś sposób dla bristolczyka, by z powrotem wkupić się w łaski słuchaczy?
Tricky, "Skilled Mechanics", Universal Music Polska
5/10