Recenzja The Kills "Ash & Ice": Z prochu powstałeś
To najdłuższa przerwa wydawnicza w historii tego duetu. Zapewne materiał wyglądałby inaczej, gdyby nie wypadek Jamiego Hince’a i utrata władzy nad jednym palcem, co nie mogło nie odbić się na dotychczasowym trybie pracy. A dla gitarzysty to przede wszystkim konieczność nauczenia się gry w nowych warunkach.
Gdy problem został okiełznany, Hince chwycił gryf w pewną dłoń, a zebranych tematów do przekazania było wystarczająco dużo, The Kills wrócili z płytą "Ash & Ice".
Witają orszakiem pogrzebowym, rozpoczynając swoją rezurekcję od kwestii ostatecznej. Temat śmierci będzie zresztą przewijać się tu nie raz. Orszak przypominający pogrzeb w nowoorleańskim stylu pojawił się w klipie do singla "Doing It To Death", który jakiś czas temu zapowiedział nadejście płyty. Na czele Alison Mosshart ("VV") oraz Jamie Hince ("Hotel"). Sam utwór raczej nie nawiązuje do bluesa z nowoorleańskich ulic, jest za to pewnego rodzaju manifestem.
Alison Mosshart śpiewa: "Kochanie, ostatnio nasze plany przybierają kształt rzeczy, które nigdy nie nadejdą" - temat przerwanych planów i zamiarów, które nigdy nie zostaną zrealizowane jest im bardzo dobrze znany.
Już po wstępnym przesłuchaniu wiadomo, czego nie będą robić do samej śmierci - nie będą utrzymywać takiego samego brudnego, pozornie niedopracowanego brzmienia, znanego z debiutanckiego krążka "Keep on Your Mean Side" czy poprzedniego wydawnictwa - "Blood Pressures". Brzmienie zostało wygładzone, kompozycje dopracowane. Jednak żądło pozostaje na swoim miejscu. I gdy trzeba - atakuje.
"Siberian Nights" mrozi krew smyczkowym wstępem, rodem z filmu grozy czy nawet kiczowatego oldskulowego horroru. To ten moment napięcia, kilka sekund przed wyłonieniem się z ciemności mordercy. Na szczęście sam kawałek nie ma nic z kiczowatości. Ba! Jest jednym z najciekawszych i najmocniejszych momentów na "Ash & Ice", a zagrywka ze smyczkami to całkiem zgrabny i efektowny zabieg.
Jeśli słuchaczowi brakuje chwytliwych riffów, pewnie zatrzyma się na dłużej przy tym kawałku. Lub szybko przeskoczy do "Hard Habit To Break", z rewelacyjnym, rozwijającym się motywem gitarowym. Z kolei "Bitter Fruit" to chwilowy powrót do bluesowego grania, z ciekawym gitarowym pasażem. Stara dobra szkoła.
Dość o gitarze, czas na wokal. "Days of Why and How", przystrojony w perkusyjny bit, to popis aktorskich zdolności Mosshart, która swój głęboki wokal potrafi przeobrazić w rzewny, płaczliwy, niemal rozpaczliwy śpiew. Prowadzony równolegle z melodią gitary, jak zwykle w przypadku The Kills zgrany idealnie. Zwolnione tempo powraca jeszcze na chwilę w balladowym "Echo Home".
Cały album "Ash & Ice" brzmi dość klasycznie. Mosshart i Hince korzystają ze starych sprawdzonych matryc. Ale co z tego, skoro wychodzi im to na dobre. Babcia też piekła ciasto zawsze w tej samej blaszce. Za każdym razem smakowało wybornie, czasem dodawała więcej rodzynek czy owoców, urozmaicając doznania dzięki drobnym szczególikom, pomysłom, które spontanicznie przychodzą do głowy podczas tworzenia.
The Kills "Ash & Ice", Domino/Sonic
7/10