Recenzja The Haunted "Strength In Numbers": Wyjście z wirażu
Czasy, kiedy szwedzki The Haunted uważano za jedną z największych nadziei metalowej sceny, a sam Kerry King z sobie znaną ogładą wypowiadał się na temat gry perkusisty Adriana Erlandssona, już dawno minęły. ”Strength In Numbers” niczego tutaj raczej nie zmieni. Jaka zatem jest dziś forma The Haunted?
Zaserwowany na początek dziewiątej płyty The Haunted - po krótkim instrumentalnym wprowadzeniu ("Fill The Darkness With Black") - "Brute Force" jest niczym muzyczny odpowiednik ringowej strategii "ground and pound", gdzie po szybkim obaleniu przeciwnika i przyjęciu dominującej pozycji w parterze następuje seria atomowych ciosów, które kończą się ciężkim nokautem.
Te niespełna trzy minuty to kwintesencja pierwotnego stylu The Haunted, niemal dosłowne potraktowanie słowa "thrash", a zarazem jasny komunikat, że goeteborska formacja nie ma zamiaru wracać do postępowych eksperymentów ery wokalisty Petera Dolvinga z drugiej połowy lat dwutysięcznych, kiedy to skądinąd całkiem nieźle udawali Deftones.
Podobne bezwzględną technikę zastosowano zresztą w "Tighten The Noose", thrashowej petardzie od A do Z, którą zapewne chętnie widziałby w swoim drugim zespole Witchery gitarzysta Partrik Jensen.
Niepokojącą aurą, przywodzącą na myśl slayerowskie klasyki w rodzaju "Dead Skin Mark", "South Of Heaven" czy "Seasons In The Abyss", emanuje z kolei numer tytułowy oraz jeszcze lepszy, utrzymany w średnim tempie "Means To An End", w którym wywrzaskiwana z grobową emfazą przez Marco Aro tytułowa fraza z pewnością nie pozostanie bez wpływu na stan gardeł fanów The Haunted, zwłaszcza na koncertach.
Przyrodzona Szwedom, a szczególnie tym z Goeteborga, chwytliwość daje o osobie znać w melodyjnym refrenie "Preachers Of Death" i "The Fall". W tym drugim, jednym z najlepszych na "Strength In Numbers", basista Jonas Björler i perkusista Adrian Erlandsson bez wątpienia nawiązują do swojej macierzystej formacji, ma on bowiem w sobie sporo z klasycznego goeteborskiego brzmienia na wzór At The Gates.
Obecna w "The Fall" melodyjna gitarowa solówka spod palców Oli Englunda, podobnie jak w innych utworach, nigdy nie przybiera jednak lukrowanej formy spod znaku power metalu, z którym ku własnej zgubie flirtuje chociażby Arch Enemy, a wieńczące całość ciężkie zwolnienie oraz pojawiający się gdzieniegdzie groove przydają mu atrakcyjności. Śmiem wręcz twierdzić, że to właśnie owa umiejętność stylistycznej żonglerki sprawia, że proponowana przez The Haunted muzyka do dziś brzmi świeżo.
Czerstwy nie jest też z pewnością mocarny groove, na którym - poza nieco nastrojowym refrenem - oparto praktycznie cały "Spark", a także wyróżniający się na tle całego albumu, niepozbawiony dysonansowego powabu "This Is The End" z wyraźnym ukłonem w stronę rodaków z Meshuggah. Obojętnie nie sposób też przejść obok ciężkiego jak diabli "Monuments", w którym udręczony ryk fińskiego wokalisty The Haunted unosi się nad ryjącym ziemię, deathmetalowym riffem splecionym z elegijnie brzmiącą gitarą prowadzącą.
Wygląda więc na to, że po nie do końca udanym albumie "Exit Wounds" sprzed trzech lat, gdy do składu wrócili po latach Erlandsson i Aro (oraz zwerbowano Englunda), podopieczni Century Media Records wyszli wreszcie z wirażu, by w sposób znacznie bardziej przekonujący wejść wraz z "Strength In Numbers" w trzecią dekadę obecności na scenie, której zwolennicy powinni być tym razem dla The Haunted znacznie bardziej łaskawi.
The Haunted "Strength In Numbers", Sony Music Poland
7/10