Recenzja Ted Nemeth "Ctrl-C": W dobrą stronę

Łódzka grupa Ted Nemeth nie padła ofiarą syndromu drugiej płyty - "Ctrl-C" to pozycja ciekawsza kompozycyjnie oraz wokalnie, a przede wszystkim bardziej różnorodna i dojrzalsza od ich debiutu.

Grupa Ted Nemeth odnalazła swoją tożsamość
Grupa Ted Nemeth odnalazła swoją tożsamość 

Od debiutu Ted Nemeth minęły dwa lata, a zmieniło się u nich naprawdę sporo. Rozpoznawalność skoczyła niesamowicie, liczba koncertów znacznie wzrosła, a i muzycznie "Ctrl-C" wydaje się zarówno większym wyzwaniem, jak i pozycją zdecydowanie bardziej satysfakcjonującą od "Ostatniego krzyku mody".

No ale zacznijmy od początku: o co w zasadzie chodzi z tym tytułem? Kopiowanie? O ile "Ostatni krzyk mody" można było miejscami oskarżyć o wtórność i nawet obronić tę tezę, tak na "Ctrl-C" zaledwie słychać pewne tropy. Album rozpoczyna się w końcu utworem "Wspólny punkt" - singlem wręcz idealnym, który mógłby uchodzić za kompromis między wchodzącym w garażowe klimaty rockiem z debiutu muzyków, a uśmiechającym się w stronę szerszej publiczności graniem dla miłośników "Męskiego grania". Później robi się jednak znacznie... ciekawszy.

"Godni następcy Cool Kids of Death" to pewnie przy okazji Ted Nemeth dość wyświechtane hasło, ale chyba nic lepiej ich nie opisuje. Nie chodzi nawet o to, że obie grupy pochodzą z Łodzi, chociaż być może przemysłowy klimat miasta w pewien sposób zdefiniował ich muzycznie. Bardziej mowa tu o podobnym rodzaju energii, szczególnie uwydatniającym się w specyficznym łączeniu garażowego grania z futurystycznym syntezatorami.

Już okładka sugeruje, że takie tropy to być może zabieg zupełnie świadomy, bo mamy do czynienia z dość jasną parafrazą debiutu Velvet Underground i Nico. Jeszcze więcej rozjaśniają sami muzycy, którzy przy okazji "Ctrl-C" chętnie wspominają o reinterpretacji przy jednoczesnym wyznawaniu zasady "rób swoje". Wszystkich zmartwionych uspokajam - na szczęście ten deklarowany postmodernizm w żaden sposób nie wchodzi w artystowski manifest, wszak na nowym krążku Tedów chodzi w stu procentach o muzykę.

Czuć tu szacunek do klasyki, chociażby we wspomnianym "Wspólnym punkcie" czy przy psychodelicznym lo-fi intrze do "Ofelii". Jednocześnie trudno oskarżyć muzyków o bazowanie na sentymentach, wszak ta sama "Ofelia" niespodziewanie przechodzi w stronę elektronicznego power-rocka w duchu Imagine Dragons. "Próbuję się do ciebie dodzwonić" to już trawestacja post-dubstepowej stylistyki zmieszanej z punkową energią. Chociaż trzeba przyznać, że utwór najbardziej imponuje przy okazji opartego na glitchujących syntezatorach wyciszonego mostka, przechodzącego następnie w "wyklaskane" outro, w którym to muzycy zaskakująco bawią się samplami pochodzącymi z... aparatów telefonicznych.

Aranżacje są zresztą bardzo mocnym punktem twórczości Ted Nemeth. Numer "Zasięgi" po fatalistycznych 3/4 utworu niespodziewanie się wycisza, po czym dostaje mocnego kopa w postaci wiercącego, syntezatorowego basu. "Skowronki" zaś zgrabnie podróżują po klimatach, zahaczając w połowie drogi o kawiarniane skrzypce, a kończą na wręcz post-rockowej nawałnicy.

Swobodne "Zjem cię" pozwala z kolei zrozumieć, dlaczego muzycy dzielili trasę z happysad, wszak muzycy dość przewrotnie bawią się stylistyką wypracowaną przez grupę Kuby Kawalca czy Stachów na Lachy Grabaża. Tylko trudno nie mieć wrażenia, że Patryk Pietrzak jest bardziej uniwersalnym wokalistą od kolegów z dłuższym stażem. Niby w jego partiach też tkwi pewna zadziorność charakteryzująca zwykle wokalnych naturszczyków.

Posłuchajcie jednak tych falsetów pojawiających się na koniec "Zjem cię" czy umiejętności przechodzenia w nieśmiałe, ledwo wychylające się partie w rozdzierający śpiew w "Zasięgach". Rzućcie uchem na to, jak potrafi wdrożyć zaskakującą delikatność w "Nie myśleć". Cóż, Pietrzakowi udało się w końcu wypracować własny styl wokalny, bo kiedy na "Ostatnim krzyku mody" można było oskarżyć go jeszcze o inspiracje "byłymi kolegami" z S.P. Records, tutaj wykazuje o wiele więcej indywidualizmu.

Zresztą, to samo można powiedzieć o formie całego Ted Nemeth na "Ctrl-C" - mimo wszystkich odwołań, wywoływania w informacji prasowej postmodernistycznej otoczki, grupa odnalazła swoją tożsamość. Bardzo, bardzo dobrze - poszukiwać powinno się jeszcze na debiucie, a tu nareszcie słychać, że mamy do czynienia ze świadomymi swojego stylu artystami. Jestem ciekaw ich przyszłości, bo już w tej chwili zmierzają w dobrą stronę.

Ted Nemeth "Ctrl-C", Mystic Production

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas