Recenzja Sylwia Przybysz "Tylko raz": Światełko w tunelu

Projekt Young Stars rozwija się w najlepsze, choć z twórczością młodych podopiecznych wytwórni My Music bywa - lekko mówiąc - różnie. I chociaż "Tylko raz" trudno zaliczyć do albumów udanych, trzeba przyznać, że Sylwia Przybysz odrobiła kilka lekcji po debiucie i wspólnym albumie z Verbą.

Sylwia Przybysz na okładce płyty "Tylko raz"
Sylwia Przybysz na okładce płyty "Tylko raz" 

"Plan" Sylwii Przybysz trudno było zaliczyć do udanych debiutów - powielono tam wiele błędów, popełnianych przez teen-popowych twórców i ich kierowników artystycznych. Otrzymaliśmy więc album zdominowany przez tematy miłosne, na dodatek nafaszerowany częstochowskimi rymami.

Jak na złość, Sylwia postanowiła kontynuować współpracę z Verbą - współtwórcami (a właściwie współtwórcą, bo obecny był wyłącznie Bartłomiej Kielar) najgorszego momentu na jej debiucie. I chociaż warsztat Sylwii nie ruszył wówczas o krok, jakościowej tragedii wspólnego albumu, zatytułowanego "Zamknięte oczy mam", należy dopatrywać się jednak szczególnie w Bartasie, który zupełnie położył także muzyczną stronę płyty Gimpsona, nie mówiąc już o swoich w pełni autorskich dokonaniach. Cóż, jeżeli w muzyce istniałby odpowiednik Złotej Maliny za całokształt twórczości, pilski twórca miałby spore szanse ją dostać.

Przechodząc do meritum, wniosek jest bardzo prosty: wyraźny brak dyrektora artystycznego, który wskazałby odpowiedni kierunek, brak producenta wykonawczego, która to funkcja w Polsce wydaje się nie istnieć oraz problem z dobieraniem współpracowników. Nietrafione decyzje sprawiały więc, że "Tylko raz" to krążek, co do którego obawy były w pełni uzasadnione. Dobrze całości nie zapowiadał wypuszczony w marcu singel "Zmiany", zapowiadający powtórkę z rozrywki z lekkim dodatkiem elektroniki. Numer przeleżał na YouTube przez dziewięć miesięcy i... to słychać.

Zdaje się bowiem, że to właśnie "Zmiany" byłyby zdecydowanie lepszą nazwą na ten album. Problem w tym, że tamta piosenka tkwiła jeszcze w skrajnym infantylizmie poprzedniej płyty - poprowadzona jest tą samą wynoszoną ze szkoły manierą prowadzeniu śpiewu na ciągle płaskich rejestrach. A przecież na "Tylko raz" są momenty, w których młoda wokalistka pokazuje, że nie przespała tych kilku miesięcy i wzięła się za siebie. Owszem, jej górki w balladowym "Sunlight" mogą budzić politowanie, ale już wspólne prowadzenie partii z Davidem Markiem Bulleyem wypada zaskakująco przyjemnie. A gdy powraca do solowego śpiewu i przestaje szarżować, w końcu wypada to naturalnie. "Słońca blask" nie brakuje w zasadzie niczego, by uznać to za typową, bezpieczną do bólu radiową piosenkę właśnie przez tę cechę - brak prób śpiewania ponad swoje możliwości.

Zwrotki w "Nie poddam się" brzmią jakby Sylwia za bardzo skupiła się na pozytywnym przekazie i przez to przepełnione są cukrem - za to refren funkcjonuje w odpowiedni sposób, a schowane w tło podbicia Artura Sikorskiego byłyby tam zupełnie zbędny. Przesłodzenie? Utwór "Mój najlepszy dzień" zdecydowanie powinien być synonimem tego słowa. Poza tym, dlaczego wokal Sylwii brzmi tu jakby był nagrywany na słabej jakości mikrofonem przez ścianę? Nie inaczej jest z "Dzień po dniu", które mogłoby się podobać wyłącznie osobom, ubranym w piżamę z "Atomówkami" - swojskie "na na na", przewijające się przez całą piosenkę, jest tylko przybiciem gwoździa do trumny.

Takie "Podajesz mi dłoń" może utwierdzić w przekonaniu, że sesje nagraniowe mogły ciągnąć się naprawdę długo, bo różnica poziomów między tym a poprzednim numerem jest wręcz nieziemska. Warsztat wokalny Sylwii prezentuje się o wiele lepiej, choć i tak najbardziej zaskakuje sama kompozycja, wydająca się koncertowym podejściem do popu z elementami EDM-u. Kluczem jest tu stosowany w funkcji refrenu drop z kompresją side-chain wywoływaną brzmieniem stopy (to ten efekt, który sprawia, że słyszycie "pompowanie" w piosence - wszystko jest na milisekundy wyciszane w momencie wybrzmiewania innego, określonego dźwięku). Do tego zrobiono to z wyjątkową dbałością o produkcję.

W bardzo podobnym klimacie utrzymane jest "Uwierzę", posadzone na mocnej sekcji rytmicznej (serio, ten bas jest bardzo miodny!). I tak to powinno brzmieć całość od początku - w takim kierunku powinna pójść Sylwia Przybysz! To znaczy: funkcjonować jako odpowiedź na teen-popowe trendy z zachodu. Bo skoro szaleć to po co na pół gwizdka i to z panem od muzyki, przygrywającym na keyboardzie w tle, skoro da się pokazać swoje prawdziwe możliwości? Szkoda, że te dwa utwory są wyjątkiem na tle pozostałych.

Zresztą, sami pewnie już zauważyliście w recenzji, że w pozostałych piosenkach zwykle brakuje równowagi: gdy jeden element działa, inne szwankują. Nawet gdy swoboda "Nie chcę więcej" jest zaraźliwa i ma w sobie posmaki bubblegum popu, wyciągnięte niczym z Meghan Trainor, wszystko zostaje nagle zmiażdżone przez post-dubstepowy mostek. Nie dość, że niezbyt on pasuje, to jeszcze jego realizacja woła o pomstę do nieba. Podobnież "Nie wiem czy będziesz" miało być mocną power balladą na sam koniec, ale trudno osiągnąć taki efekt, gdy perkusja zamiast uderzać z odpowiednią mocą, wybrzmiewa jakby nagrano ją przypadkiem z sąsiedniego studia.

Ostatecznie "Tylko raz", w porównaniu do poprzednich dzieł piosenkarki, jawi się jako krok w dobrym kierunku. Droga przed artystką jeszcze długa, ale optymistycznie wierzę, że przy trzecim solowym albumie Sylwii Przybysz powodów do narzekań będzie jeszcze mniej. Albo kto wie: może wokalistka zaskoczy nas nagle przypływem niespotykanej świadomości artystycznej? Tu naprawdę widać światełko w tunelu i mam nadzieję, że autorka "Tylko raz" będzie wiedziała, jak to wykorzystać.

Sylwia Przybysz "Tylko raz", My Music

3/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas