Recenzja Sorry Boys "Miłość": Z całego serca
Po sukcesie albumu "Roma" grupa Sorry Boys postawiła wszystko na jedną kartę, oferując nam najbardziej przystępną, przebojową i pozytywną pozycję w swojej dyskografii. Jak z każdą Miłością, tę warto przeżyć.
"Miłość" zaskoczeniem stoi. Poważnie, nie sądzę, aby to był album wobec którego wielbiciele poprzednich pozycji przejdą obojętnie. Pierwsza niespodzianka to teksty. Bela zawsze miała smykałkę do intrygujących wersów, ale nigdy do tej pory nie zdarzyło się, że wszystkie piosenki na płycie Sorry Boys zaśpiewane zostały w języku polskim. Bardzo dobry wybór: na poprzednim albumie polski po raz pierwszy zaczął dominować w warstwie tekstowej i to właśnie piosenki w naszym języku okazywały się najciekawszymi momentami "Romy".
To dość jasne, że rodzima mowa pozytywnie wpływa na warstwę emocjonalną i tutaj nie jest inaczej. Szczególnie że Bela postanowiła potraktować "Miłość" wyjątkowo osobiście - dużo miejsca poświęca no... miłości (chyba przy tym tytule albumu wydaje się to truizmem?) i to w najróżniejszych odmianach: począwszy od tej romantycznej, dojrzałej, przez rodzicielską, skończywszy na uniwersalizmie tego uczucia.
Dobrze, że nie stroni przy tym od subtelnego poczucia humoru. Trudno nie uśmiechnąć się przecież przy wersach takich jak "Bo we mnie bije drugie serce/I jest mnie przez to coraz więcej" albo "Niedziela - kurczy się czas" czy nawet "Miłość to cygańskie dziecię/Ani mu ufaj, ani wierz/A gdy pokocha, to się strzeż". Owszem, to teksty proste, czasami wręcz trudno nie dopowiedzieć kolejnej linijki. Jednocześnie jednak traktują słuchacza i samo słowo z odpowiednim szacunkiem - to naprawdę się ceni, szczególnie że to cecha o wiele rzadsza aniżeli chciałaby spora część słuchaczy.
Kolejne zaskoczenie: warstwa muzyczna. Sorry Boys nigdy nie byli tak przebojowi. Jednocześnie to najbardziej klarowna i wyciszona pozycja w ich dyskografii. Pamiętacie jeszcze to, jak zaskakująco gitarowe były dwie pierwsze płyty, jednocześnie mocno wpisując się w nurt avant-popu? Albo jak "Roma" potrafiła oczarować swoim przepychem, elementami folkowymi? Zapomnijcie o tym!
"Miłość" to pozycja znacznie prostsza, dużo bardziej melodyjna, choć jednocześnie - całe szczęście - nie odcina się od eksperymentalnych ambicji zespołu, traktując je jako jeden ze środków do uzyskania ostatecznego celu. Tu bowiem jako fundament postawiono sobie nagranie materiału bardzo piosenkowego i udało się to w pełni. Ba, to najbardziej radiowy materiał w historii grupy! Bo czy jesteście w stanie wyzbyć się z głowy refrenów do takich utworów jak "Absolutnie, absolutnie", "Drugie serce", potężnego "Jesteś pragnieniem" albo "Kwiatów"? A rozpoczynające płytę "Jesteś pragnieniem" to przecież indie-rockowy, stadionowym hymn, którego takie Kings of Leon powinno zazdrościć (oby gdzieś kiedyś trafili na ten numer)! Owszem, zmysłu do pisania hitowych, a jednocześnie bardzo wysmakowanych utworów zazdrościć należy.
Paradoksalnie najbardziej emocjonalny utwór na albumie - "Carmen", w którym gościnnie zaśpiewała Kayah - jest tym najmniej przebojowym. Melancholijne acz dynamiczne smyczki przygrywają tu z akordami wybijanymi na fortepianie, z czasem czyniąc kompozycję coraz bardziej podniosłą. Trzeba przyznać też, że "Powszedni chleb" z wyrazistym rytmem, płynąca gitarą elektryczną, nieco trance'owym syntezatorem przyjemnie nawiązuje klimatem do debiutu grupy.
Ale ale... To nie jest tak, że aranżacje w pozostałych utworach stały się jakieś mniej wartościowe. Co to, to nie! W dalszym ciągu Sorry Boys imponują użytym instrumentarium: obok syntezatorów, fortepianów, gitar w przeróżnych odmianach - pojawia się harfa, cymbały czy kalimba, dzwony. A to wszystko opakowane zostało w wyjątkowo bogate aranżacje. Warto docenić też częsty udział chórków dopełniający klimat kompozycji: zwróćcie uwagę jak subtelnie dynamizują "Niedzielę" wałęsając się w tle albo jak nadają przebojowości w "Warszawa czeka".
A co z samym wokalem Beli w wersji - nazwijmy to - pierwszoplanowej? Tu kolejne zaskoczenie: Bela brzmi dużo pewniej, a nade wszystko potężniej. Jeżeli kiedyś ją porównywano do Florence Welch, zdecydowanie bardziej trafione byłoby porównanie do wielkich diw polskiej estrady. Zresztą, powiedzcie sami czy w tytułowej "Miłości" nie tkwi w jej śpiewie nuta retro, która sprawia, że brzmi niczym gwiazda z lat 60. i 70. Do tego chrypka w dołach jeszcze bardziej się uwydatniła, co tylko nadaje wokalowi więcej charakteru i dojrzałości. Zresztą, spróbujcie włączyć dowolny utwór z debiutu Sorry Boys, by przekonać się, jak bardzo zmienił się śpiew artystki.
Co najważniejsze, "Miłość" to pozycja tętniąca ciepłem, optymizmem i to nawet w momentach, gdy traktuje o tęsknocie albo obawach. Dobrze, że Sorry Boys udowadniają, iż da się nagrać pozytywny, przebojowy, popowy (!) album, jednocześnie nie pozwalając sobie na żadne kompromisy artystyczne. To pstryczek w nos dla kilku zespołów, które próbują ujechać na tym samym koniu, idąc w stronę naiwnych piosenek, które mogą co najwyżej zadowolić niespełnionych coachów. Ale te uwagi to przemyślenia na zupełnie inny tekst. Konkludując: Miłość? Polecam z całego serca. Płytę Sorry Boys o tym tytule również.
Sorry Boys "Miłość", Mystic Production
8/10