Recenzja Solange "A Seat at the Table": Właściwa droga

Michael Brown w dniu swojej śmierci miał osiemnaście lat. Czarnoskóry nastolatek z miasteczka Ferguson w stanie Missouri zastrzelony przez białego policjanta. O późniejszych wydarzeniach, rozbudzonym gniewie, problemie dyskryminacji rasowej, który zaczął doskwierać na nowo, usłyszeliśmy już wiele. Od tej historii zaczyna się "A Seat at the Table" - nasycona znaczeniami, zapełniona wyjątkowymi dla autorki ludźmi, trzecia płyta studyjna Solange Knowles.

Oby od teraz jej kariera, nie tak spektakularna jak kariera starszej siostry, nabrała właściwego tempa
Oby od teraz jej kariera, nie tak spektakularna jak kariera starszej siostry, nabrała właściwego tempa

Wspomniana historia zainspirowała artystkę do napisania otwierającego najnowszy album utworu "Rise". Solange na szczęście nie sili się na zajmowanie stanowiska czy wałkowanie tematu - chodzi raczej o zgodę, połączenie, przyjęcie różnic i radość z tego, że istnieją i czynią nas wyjątkowymi. O tym opowiada "Interlude: Tina Taught Me". Mimo że "jest dużo rzeczy, na które jestem zła", jak wspomina w utworze "Mad", w którym pojawia się także raper Lil Wayne.

Począwszy od włosów, przez koronę, na dumie skończywszy - są pewne rzeczy tak osobiste i intymne, że nikt nie powinien ich dotykać, ingerować w nie, komentować czy, co najgorsze, próbować zmienić. "Don’t Touch My Hair" muśnięte magiczną różdżką brytyjskiego producenta Samphy Sisaya to jeden z najlepszych fragmentów tej historii.

Talent Solange nareszcie zakwitł i objawił się w pełnej krasie. A nie było tak łatwo - prace nad albumem trwały kilka lat, utwór "Cranes in the Sky" powstał już osiem lat temu. I oto otrzymaliśmy deklarację niezależności i siły.

Solange odnalazła swój styl i brzmienie, jest pewna siebie w sposób nienachalny i elegancki. Do "A Seat at the Table" dopuściła kilku innych narratorów - swoją matkę Tinę Knowles (wspomniany "Interlude: Tina Taught Me") czy przyjaciółkę Kelly Rowland. Jeśli zaś chodzi o warstwę muzyczną - najpierw powstały fortepianowe kompozycje, później do akcji wkraczali producenci, którzy pomogli Solange doszlifować poszczególne numery. W tym gronie między innymi Raphael Saadiq, Devon Welsh, Adam Bainbridge (Kindness), Sampha czy Questlove. Każdy z nich zostawił na płycie swój znak, czyniąc ją pod wieloma względami wielobarwną, eksponując główną bohaterkę na pierwszym planie.

"A Seat at the Table" jest nasycona nie tylko znaczeniami, ale także głębokimi, kojącymi dźwiękami. Solange swoje miejsce znalazła tam, gdzie neo soul łączy się z funkiem i starym dobrym r&b. Takim jak w "Borderline", uroczym kołyszącym utworze. Gdzieś obok cały czas wybrzmiewają melodie grane na pianinie, na przykład w "Rise" czy "Where Do We Go". Pojawia się solidny bas, jak ten w "Scales", z udziałem Keleli. Jest też miejsce na mocne bity i funkowe gitary, jak w "Don't You Wait". Zaś sama artystka w doskonały sposób operuje rożnymi barwami swojego wokalu.

Wymienione w tekście nazwiska to zaledwie garstka postaci, które wsparły Solange przy tworzeniu albumu, dopracowanego w każdym szczególe. Doskonała robota zespołowa, jednak ostatnia nuta zawsze należy do Solange, która nareszcie trafiła na swoją muzyczną drogę. Oby od teraz jej kariera, nie tak spektakularna jak kariera starszej siostry, nabrała właściwego tempa.

Solange "A Seat at the Table", Sony Music Poland

8/10

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas