Reklama

Recenzja Sacrilegium "Anima Lucifera": Meta(l)morfoza

Powroty na scenę po latach niebytu mają to do siebie, że sprostanie oczekiwaniom tych, którzy pamiętają i tych, którzy dopiero poznają jest właściwie niemożliwe. Zgonie z kaszubskim powiedzeniem, że "kòżdi grónk mô swój tónk" (ile głów, tyle zdań), wejherowski Sacrilegium postanowił w ogóle się tym nie przejmować.

Powroty na scenę po latach niebytu mają to do siebie, że sprostanie oczekiwaniom tych, którzy pamiętają i tych, którzy dopiero poznają jest właściwie niemożliwe. Zgonie z kaszubskim powiedzeniem, że "kòżdi grónk mô swój tónk" (ile głów, tyle zdań), wejherowski Sacrilegium postanowił w ogóle się tym nie przejmować.
Sacrilegium nie popełnili jednak tego błędu i zamiast nostalgicznej jazdy na sentymentach, postawili na nową jakość /

"Wicher", wydany 20 lat temu debiutancki album Sacrilegium, sprawił, iż zespół z Pomorza stał się jednym z czołowych przedstawicieli polskiej sceny blackmetalowej. Jej przedstawiciele, wyraźnie zainspirowani wydarzeniami w Norwegii z początku lat 90., z zapałem godnym lepszej sprawy podążyli w kilku nurtach; od tradycyjnie satanistycznego, przez skrajnie prawicowy (osławiony NSBM), po pogański, w którym apoteoza prasłowiańskiego dziedzictwa stała się wiodącym sposobem postrzegania rzeczywistości.

Ów pogański, za przeproszeniem, paradygmat przyjął wówczas Sacrilegium. Na ich kanonicznym debiucie hipnotycznie jednostajną pracę bębnów inkrustowały panoramiczne, nierzadko wsparte klawiszami pasaże zaklęte w iście piwnicznym brzmieniu. Próba odtworzenia zgrzebnej, "kvltowej" natury "Wichru" w dzisiejszych warunkach zakrawałaby nie tylko na - nomen omen - świętokradztwo, ale i zwyczajną niedorzeczność. Muzycy wskrzeszonego w 2015 roku Sacrilegium nie popełnili jednak tego błędu i zamiast nostalgicznej jazdy na sentymentach, postawili na nową jakość.

Reklama

Choć część fanów zapewne - zgodnie z barejowską logiką, że "prasłowiańska grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera" - żachnie się na taki obrót spraw, nie sposób zaprzeczyć, że Suclagus (gitara / bas), Nantur Aldaron (wokal) i Armeus (perkusja) zaproponowali na "Anima Lucifera" muzykę o znacznie szerszym wachlarzu środków wyrazu, niepomiernie bogatszą brzmieniowo, rzec można niesforną stylistycznie, a mimo to machiawelicznie przemyślaną.

Sporą część utworów na "Anima Lucifera" cechuje bowiem przekonująca konstrukcja, w której misternie dopracowane, klawiszowe wprowadzenia (za które odpowiada niejaka Aleksandra) splatają się z gitarową melancholią i melodyjnością na miarę najlepszych dokonań Paradise Lost i Dissection, by za chwilę eksplodować żywiołowością spod znaku drugiej fali black metalu o sile rażenia nie mniejszej niż Marduk i polocie nie obcym słynnym norweskim piromanom z Emperor.

Dowody na to znajdziecie m.in. w "Preludium / Heavenwings Shrugged", singlowym "Angelus (Anima Lucifera)" czy "The Serpent Throne" i "Anima Lucifera / Epilog", w których chwytliwe, czasami wręcz klasycyzujące gitarowe solówki ukazują zupełnie inne, nieznane dotąd oblicze Sacrilegium.

Mimo iż mamy tu do czynienia z brzmieniową metamorfozą (także pod względem produkcyjnej klarowności), napastliwe, gitarowe tremolo-tornada dają jasno do zrozumienia, że Sacrilegium nie wyparł się własnych, oldskulowych korzeni, a jedynie dopasował je do prawideł współczesności ze skutecznością, która może przywodzić na myśl co bardziej postępowe dokonania, by nie sięgać daleko, Christ Agony. Sznyt ów wyraźnie słuchać w szturmującym "Venomous Spell Of Fate" i "Desiderum Immortalis", którego nikczemnie jednostajny acz niemiłosiernie drylujący czerep riff nie pozostanie bez wpływu na wasze zdrowie psychiczne.

Przykładem spotęgowanej dynamiki, ale i podniosłości, gdzie długie, zgrzebne klawiszowe pasaże sprzed lat zastąpiono "epickim", triumfalnie wręcz brzmiącym wigorem jest także "...and Soul", w ramach którego na tle ceremonialnego, tyleż uwznioślającego, co chwytliwego riffu słyszymy subtelną fortepianową partię, o jaką z równym kunsztem mogliby się postarać Norwegowie z Keep Of Kalessin, Borknagar czy Old Man's Child.

Na koniec warto też wspomnieć o głosie Nantura Aldarona, którego niegdyś cedzone przez zęby wokale z emfazą godną ptactwa z rodziny krukowatych - owszem, miało to swój urok - nabrały wyraźnej głębi i różnorodności; przekonującej swady, w której mniej udręczenia, za to zdecydowanie więcej siły i charakterystycznej upiorności, czasami w manierze samego Attili Csihara.

Przyznam otwarcie, że szum wokół Sacrilegium, wznowień i powrotnego albumu wydawał mi się początkowo mocno przesadzony. Serdecznie przepraszam!

Sacrilegium "Anima Lucifera", Pagan Records

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sacrilegium | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy