Recenzja Rogal DDL "ANtY": Odłamki spaczonego życia
Miał być osiedlowym bitnikiem, powiewem świeżości na zabetonowanej od lat scenie ulicznej. Może trochę jest. Tylko nie da się go słuchać. A co gorsza nie da się go nie słuchać.
Nie, to nie jest hip hop. Może dobrze - i dla hip hopu, i dla Rogala DDL, radykalnego warszawskiego artysty, który zdążył już obrosnąć podziemną sławą i właśnie przedstawia swój solowy debiut, ponoć zresztą ostatnią oficjalną płytę w karierze. Nieważne. "ANtY" ma tytuł nie od parady i od początku sprawia słuchaczowi przykrość na bardzo wielu polach.
"C**j mnie obchodzi, że to nie trafia w bit / weź se, k***a i lepiej nawiń" - wyjaśnia sam zainteresowany, i uwierzcie - szansa, że gdybyście se wzięli, to nawinęlibyście lepiej jest całkiem spora. Nawet jeśli z odegraniem tej nuty szaleństwa w głosie mógłby być problem. "Rogal swoje, bit swoje" - wyjaśnia twórca. I rzeczywiście, nie są to kompatybilne żywioły. Filtrowane, obłożone pogłosami, jadowite monologi do niewielu rzeczy pasują. Nie do warstwy muzycznej tej płyty.
Nie, to nie jest muzyka. Bit to przede wszystkim rozpędzona do mniej więcej 130 uderzeń na minutę "wiksa" bądź "techno" (słowa samego twórcy), kwaśna na tyle, żeby porwać rozsmakowaną w kiczu bohemę ironicznie zakładającą na imprezy ortaliony i dostosowaną do percepcji młodego, zdegradowanego chemicznie organizmu. Ale trucizna w uszach zniechęci nawet ich. Jest w niej trochę popularnego ruskiego hardbassowego wygłupu, trochę nikczemnych czasów hip-house'u, a wszystko to jeszcze cyfrowo pokancerowano, przecięto odgłosami zegarowej kukułki, wystrzałami broni, seriami hi-hatów i tym podobnego szmelcu. Nawet jeśli miejscami robi się teoretycznie "normalniej", to producent serwuje w podkładach takie przejścia, że poczucie ulgi za nic nie przychodzi. Klasyczny bit DJ'a Gondka trafia tylko do numeru z Peją, co mogło ochronić poznaniaka przed stanem przedzawałowym.
Nie, to nie jest wygłup. Rogal może być chaotyczny, zawieszać się, masakrować składnię i kląć jak szewc, ale to akurat sumuje mu się do zwartego, przekonującego stylu w służbie tematów zaskakująco poważnych, czasem wręcz egzystencjalnych. Choć w poszukiwaniu błyskotliwego, nieoczywistego czy życiowo mądrego wersu trzeba przesiewać wiele czujniej niż wcześniej na nielegalach, to jest sporo do cytowania.
"Weź przetrzyj sobie Instagram, bo cieknie z niego materializm / Lecz wina nie jest tu nasza, wszystkich skaleczył nas kapitalizm / Czerwone Porsche jak zielone dolary, j***ć błękit sklepienia/ Liczy się tylko tu i teraz, i nie ma, że k***a nie znajdzie się cena" - otwiera DDL "Tak to widzę", trafiając słuchacza w szczękę. Pytanie czy to dlatego, że to tak celne, czy może raczej ręce zdołały już opaść po przeglądzie kobiet wątpliwej reputacji, broni ciętej, bajerze z półświatka i zachwytach nad własną bezkompromisowością.
Ale po "Tsunami - Donatella Diss" już nie ma pytań. Kawałek traktuje o narkotykach (ale też np. o krzywdzie spotykającej zwierzęta) najszczerzej jak się da, daleko od nieuniknionej wydawałoby się naiwności: "I to nie tak, że sam tu naćpany daję innym morały / K***a, co mam im mówić? Żeby dalej to ćpali? / Prawilna dilerka, fajnie sreberka jest zawijać w klipach / Niestety, kamer już nie ma w komisariatach i w psychiatrykach". Ponad ośmiominutowy (!) numer ma wycofany, litościwie już zróżnicowany rytmicznie podkład i naprawdę wciąga.
Nie, w tym aspekcie nie będzie krytyki. Rogal może być na wojnie z muzyką, ale ze słowem ma dziwny sojusz. Gdy rymuje "Kiedy ukradłem, to nie babie torbę / Kiedy kopałem, to nie leszcza za drobne / Kiedy sp****alam, widocznie mam powód / Kiedy cię gonię, widocznie masz problem" albo "Tu k***a Sodoma jest i Gomora / Tu niepewność pewna jest jak pewność, że niepewność, k***a mać, to jej największa zmora" czuć jak dobrze czuje język i że biegle nim operuje. To przez takie linijki się o nim tyle mówi i mówić będzie.
Nie, tu nie będzie jednoznacznego werdyktu. Lubię postrzegać Rogala w kategoriach eksperymentu społecznego. To rapowy koń trojański, który uskutecznia swój nieokiełznany performance w przewidywalnej rapowej wytwórni. To wyziew anarchii szczególnie atrakcyjny dla tych, którzy sprzedaliby starych przyjaciół za nowe buty, a na Rogali DDL swoich osiedli patrzą z przestrachem z drugiej strony ogrodzenia. Jakoś prościej znieść na salonach tę całą mizoginię, homofobię, ćpalnię i agresję u Rogala i gości (poza bardzo dobrym Peją właściwie niepotrzebnych), kiedy gospodarz rzuci Kołakowskim czy Schopenhauerem.
Poza salonami DDL też wydaje się antytezą tego, co zmaterializowało się w rapie. Postać hardego chłopaka z przepalonymi stykami, orbitującego wokół szarej strefy jest odpowiedzią na gładkolicych, złotoustych modeli z różowej piany dla których zbyt dużo sałaty między połowami orkiszowej bułeczki w maminej kanapce było najgorszą wiadomością dnia. Mamy rozśpiewanych, grzecznych entertainerów żyjących na Instagramie? To w rewanżu dostaniemy deklamującego karka w kominiarce, który powykręca wersy jak szmaty, ale odeśle słuchacza do książek, zasieje w nim niepokój, zbierze fascynację, odrazę, cholera wie co jeszcze. Kogoś, komu w tym bezwolnym, niezdolnym do działania świecie jeszcze zależy, poleje targowisko próżności benzyną i śmiejąc się rzuci zapałkę.
Nie, "ANtY" nie jest specjalnie dobrą płytą, za to stoi za nią postać. Za muzykę, której nie da się słuchać - krzyż na drogę. Za dawkę nieużywanych przemyśleń i ich temperaturę - dobrze naostrzona maczeta do ręki.
Rogal DDL "ANtY, Step Records
5/10