Recenzja Ride "Weather Diaries": Wszyscy mają się dobrze
Kto by pomyślał, że w 2017 roku shoeagaze będzie miał się tak dobrze. Reaktywowany w 2014 roku zespół Ride daje temu kolejny przykład - płytą “Weather Diaries", którą udowadnia jednocześnie, że nie boi się zmian.
Powracającym po latach członkom zespołu Ride sprawę ułatwia kilka czynników. Z jednej strony powroty shoegazowych kapel są teraz w modzie. Wystarczy wspomnieć choćby wydany niedawno, pierwszy po 22 latach album grupy Slowdive. Z drugiej strony na poletku muzyki rockowej brakuje świeżego, bezpretensjonalnego, gitarowego grania, nawet jeśli w pewnym stopniu powiela stare, dobrze znane schematy. Zaś przede wszystkim, z dobrym materiałem zawsze jest łatwiej. A dobrym materiałem jest zdecydowanie zawartość płyty "Weather Diaries".
Jedenaście kompozycji, poruszających się w różnych stylistykach, zawsze gdzieś blisko do shoegazeu. Ekipa Ride nie nagrała albumu brzmiącego jak naturalna kontynuacja ich ścieżki przed lat (tak jak zrobił to Slowdive). "Weather Diaries" spełni oczekiwania słuchaczy liczących na przypomnienie tego, co działo się na początku lat 90., ale zadowoli też spragnionych rozwinięcia tej myśli, tchnięcia w nią nowego ducha. Stąd na albumie takie numery, jak dynamiczny "Lateral Alice" czy "Rocket Silver Symphony".
21 lat po premierze ich ostatniego albumu Ride wracają z nową energią, wykorzystując doświadczenia zdobyte przez lata z innymi zespołami. Zwłaszcza Andy Bell, po rozpadzie Ride grający w Oasis i Beady Eye. Może stąd te lekkie riffy. Podobno podczas pisania piosenek członkowie zespołu nie odcinali się od świata, mając cały czas w głowie to, co dzieje się aktualnie w polityce. Czego obraz dają słowa, choćby do "Charm Assault".
Wygląda na to, że grupa Ride znalazła sposób na to, by połączyć stare i nowe. Wszystko skleili bardzo zgrabnie, z pomocą między innymi Erola Arkana. By nadal zachować swoje oryginalne brzmienie, równocześnie nie zanudzić odbiorcy poszukującego nowszych wrażeń.
Ride "Weather Diaries", Mystic Production
8/10