Recenzja Ramona Rey "4": Gdyby konik morski śpiewał
Iśka Marchwica
Nie ma słów, żeby nazwać muzykę Ramony Rey. Jej twórczość wymyka się jakimkolwiek określeniom, ucieka z szuflad i rozlewa po całym muzycznym światku. Ramona Rey ma swój własny, totalnie odjechany i nieprzystający do rzeczywistości muzyczny świat, który przez ostatnie lata mocno się rozbudował. A może nawet wybuchł feerią kolorów i dźwięków, totalnie zatapiając w swojej magmie samą Ramonę. Jeśli taka jest przyszłość muzyki, to mówiąc językiem memów "Brace yourself".
Można przesłuchać wszystkie dotychczasowe produkcje Ramony Rey, przeczytać setki wypowiedzi, wywiadów, opisów i recenzji i dalej nie wiedzieć, kim właściwie jest i co robi. Chociaż krytycy i PR-owcy lubują się w stwierdzeniu, że "artysta wymyka się sztywnym ramom", to rzadko kiedy tak faktycznie jest.
Przy Ramonie nie mam co do tego wątpliwości. Nie ma jednego słowa na określenie tego, co robi. Bo to już nawet nie jest twórczość muzyczna, a już na pewno - nie jest to muzyka z półki "alternatywy". Ramonę najkrócej, choć być może na wyrost, można by określić jako polską następczynię, adiunkta Björk, że posłużę się tu akademicką terminologią. Ramona, podobnie jak islandzka królowa nowoczesnego i łamiącego stereotypy electro-popu, nie boi się odważnych rozwiązań, kombinowania z dźwiękiem i brzmieniem, szukania nowych efektów w swoim głosie i w słowach.
Choć od ponad dekady Ramona nieustannie przebiera w bogactwie dźwięków i efektów, to chyba dopiero jej "4" jest w pełni dojrzałym i zdecydowanie najtrudniejszym albumem. Być może wpływ na odważne kompozycje, wykoślawione do granic możliwości linie melodyczne (a właściwie melo-recytacyjne) wokalu, perfekcyjnie opracowane aktorsko teksty miało ukończenie studiów na Akademii Muzycznej. Ramona też związana jest ze światem opery. I to właśnie to teatralne wydumanie, ta rozbuchana przesada aż wylewa się z czwartej płyty Rey. I absolutnie nie jest to przytyk - wprost przeciwnie.
"4" to album bezczelnie pewny siebie w swojej dziwaczności. Gdyby "4" była kobietą, byłaby zamaszystą brzydulą, ubraną z zadziorną i nieskrępowaną rozrzutnością w złote leginsy i kwiecistą tunikę. W jej oczach mieszkałby romantyzm, a ruchy byłyby zdecydowane i silne. "4" ciężko opisać słowami, bo to muzyka sceniczna. A będąc zupełnie dosłowną, jest to dźwiękowa interpretacja tekstów. Te z kolei, są zapisem strumienia myśli, zlepkiem sylab, słownym przekazem brzmień z otoczenia.
Można by powiedzieć, że "4" ma sobie coś z ambientu, bo właściwie każda nuta i każda zgłoska wyśpiewana czy wypowiedziana przez Ramonę w jakiś sposób oddaje rzeczywistość. Jest też w tej płycie coś ludowego, coś pierwotnego, co zarazem zachwyca i uwiera. Każde przeciągnięte, łaskoczące wargi "m", każde terkoczące "r", piskliwe frazy perfekcyjnie wzięte z góry i bulgoczące, nisko wypowiedziane na granicy skali zdania, pokazują doświadczenie wokalne Ramony i jej świadomość nie tylko swojego głosu ale przede wszystkim ciała. Bo w ten sposób śpiewać można jedynie całym ciałem.
Dlatego też, muzykę Ramony Rey wykonać może tylko ona sama. Podobnie, jak muzykę Björk z pełnią brzmień przekazać może wyłącznie Björk, tworząca w ostatnich latach mikrosymfonie i electro-ambientowe pejzaże. Do takiej ambitnej perfekcji dąży właśnie Ramona, inspiracji i kolorów szukając w różnych światach. Od popu (najbardziej piosenkowy z pięknym kulistym podkładem "Kim być", otwierający płytę), przez techno (zamykające, płynące na granicy gatunku "11"), poezję śpiewaną ("Dopiero" z wpadającym ucho, romantycznie-sensualnym refrenem), po muzykę etniczną. Tej ostatniej, na tle świetnie wyprodukowanych elektronicznie płaszczyzn, słyszę w czwartej płycie Ramony najwięcej.
Rytm i motorykę "Wronie" nadaje indyjska tabla. Sama Ramona wpada tu poniekąd w system tamilskiego śpiewu, który z dużym powodzeniem eksploruje też M.I.A. Inspiracje bhangrą przechodzą też na "Dandan", w którym głos Ramony wykorzystywany jest właściwie, jak instrument, a sama wokalistka zdaje się czasem imitować indyjskie wokalizy. Te z kolei ze smakiem uzupełniają przejścia między zwrotkami w "Jak ty", nadając kompozycji wschodniego, medytacyjnego charakteru.
"4" nie jest albumem do słuchania, a na pewno nie jest albumem do "przesłuchania". To płyta złożona i skomplikowana, ambitnie posklejana z bardzo wielu elementów, które w efekcie tworzą niesamowicie misterną mozaikę dźwiękowo-brzmieniowo-wyrazową. Ramona Rey powracając po latach z nowym albumem, daje się nam poznać jako nieujarzmiona, bezczelna wokalistka i artystka. Nie zważając na zapotrzebowanie słuchacza na ładne melodie, karmi nas chropowatymi frazami, piskami i zgrzytami. Wystawia nasze zdolności poznawcze i percepcyjne na próbę, wymagając coraz więcej i samej sobie stawiając ogromne wymagania.
Kompozycje z "4", bo ciężko nazwać je "piosenkami", to zamknięte opowieści konika morskiego - dziwacznego bajkowego stworzenia żyjącego w niedostępnym dla oka świecie. Słyszącego dźwięki tylko dla niego zrozumiałe i obserwującego świat w bardzo dziwacznej, wodno-koralowej perspektywy. "4" to nasza niepowtarzalna okazja, żeby choć trochę tę perspektywę poznać.
Ramona Rey "4", Warner Music Poland
7/10