Recenzja Podulka "Nie przeszkadzać": Nie jest pięknie
Marta Podulka mówi o sobie, że jest "świruską, trochę nieogarniętą wariatką". Tylko dlaczego w takim razie na swoim pierwszym solowym albumie każe szukać charakteru z mikroskopem?
Oj, chciałoby się ponarzekać na te talent show, mające na celu wynajdywanie nowych gwiazd polskiej piosenki. Nie dość, że zainteresowanie wokalistami kończy się zazwyczaj wraz z finałem programu, to zwykle okazuje się, że czym innym jest odtwarzanie cudzych utworów, a czym innym uniesienie ciężaru pod postacią własnego repertuaru. Jasne, wiara w słuszność idei wraca wraz z takimi krążkami jak "Comfort and Happiness" Dawida Podsiadły oraz "Granda" Moniki Brodki. Szkoda, że niczym skutek uboczny pojawiają się również takie albumy jak "Nie przeszkadzać" Marty Podulki - pozycje tak nijakie, że zupełnie pozbawione własnej tożsamości.
Rozpoczynające album "Jest pięknie" to idealny materiał na piosenkę do sielankowej reklamy farb akrylowych - nie tylko ze względu na rozpoczynające ją gwizdy. Nieprzyzwoita swoboda odczuwana jest w końcu nawet w tekście. "Czasem od niechcenia/wszystko wokół zmienia/dobry punkt widzenia/Niech ironia losu/nie zabiera głosu/znajdziesz na nią sposób" i "Czasami uciekamy/i w cieniu się chowamy" to kombinacje tak wyszukane, że słuchaczowi udziela się aż ból kolana.
W informacji prasowej można poczytać o inspiracjach amerykański neofolkiem. Serio? Słuchając wejść do "Nie ma nas" i "Impulsu" trudno nie mieć przed oczami zespołu weselnego, który po wielu latach w końcu został zauważony przez organizatorów festynu na cześć Święta Cebuli. Pierwszy z utworów, na szczęście, wpada później w ciepły, lounge'owy vibe, co ostatecznie - mimo powrotu kiełbasianego motywu w refrenie - jakoś ratuje kompozycję; drugiego nie jest w stanie uratować nic. I tak jest z większością utworów. Balladowe "Żegnaj", stowarzyszone z rzewnym MIDI-pianinkiem (koniecznie z delayem!), wpada w obszary wrażliwości zarezerwowane dla pieśni religijnych, przez co w ostateczności śmieszy zamiast wzruszać. Podobnie jest ze "Słonym", który brzmi jakby już był tworzony z myślą o smutnych imprezach karaoke. I w tym wszystkim najbardziej zaskakujące jest to, że tytułowy utwór z "mlaskającym" werblem i swojskim "la la la" wypada najlepiej z całej płyty. A przecież to piosenka może i lekka, ale do bólu nijaka.
W czasach, gdy grono artystów pokazuje, że można nagrać niepozbawiony ambicji album popowy, "Nie przeszkadzać" wydaje się niepotrzebne. Jasne, wokalistka potrafi śpiewać, ale co z tego, skoro to właściwie jedyna wyraźna zaleta? Tekstowo otrzymujemy stos banałów, kompozycyjnie nic, co by wyróżniało utwory, a brzmieniowo kompletną amatorkę, że aż dziwne, iż wypuścili to w majorsie.
I ja wiem, że ktoś wyciągnie złemu recenzentowi tekst z "Mocnej" (którego to utworu nie ma na płycie tak jak hitowego "Nieodkrytego lądu", bowiem w międzyczasie Podulka zmieniła wytwórnię), ale puśćcie sobie duchową kontynuację tego utworu w postaci "Jestem na szczycie", a potem przesłuchajcie jeszcze "Impuls" i "Żegnaj". Zrobione? To zastanówcie się wspólnie ze mną, dlaczego ten kryzys tożsamości nie dotknął pokory Podulki? Ta by się tu przydała, bo to nie mgła zasłania wokalistce szczyt - to horyzont.
Podulka, "Nie przeszkadzać", Sony Music Entertainment
2/10