Recenzja Peja/Slums Attack "Remisja": Od wybrzeża do wybrzeża
"I nie zmienia się nic / dalej trzeba żyć" stało się już dawno temu nieaktualne, chociaż naleciałości tej śmiałej tezy można jeszcze znaleźć w kilku aspektach twórczości Peji. Kto wie, czy nie w tych najważniejszych?
O tak. Peja ma tak barwne życie, pełne wzlotów i upadków, że jego biografia byłaby bestsellerem. Podobnie jest z jego twórczością, bo może i nie schodzi poniżej pewnego poziomu, to jednak ostatnimi czasy za wiele do powiedzenia to on nie miał, a apogeum nudy nastąpiło z "DDA" nagranym wraz z DJ-em Zelem. Było, minęło, a "Remisja" wydaje się być idealnym tytułem nowej produkcji. To jak jest? Misję zaczynamy od nowa?
"Remisja" nie wnosi nic nowego do jego twórczości, ale sprawia, że Rycha chce się znowu słuchać. Mało tego - chce się to robić uważnie. Co z tego, że to wszystko już było, skoro od dawna nie było to podane w takiej formie i z takim stylem: z jednej strony z kąśliwymi wersami i niezłymi przechwałkami ("Nawet gdybym był Januszem, to nazywałbym się Gajos"), a z drugiej z przemyślanymi refleksyjnymi numerami. Proszę bardzo, przecież "Taki chłopak jak ja" to nawet dwa jednym.
Oczywiście musiało się pojawić braggadacio (tym razem z g-funkowymi piszczałami w tle) w postaci "Bragga 2017" oraz lista inspirujących ksywek w "Hiphopeja", jednak największe wrażenie robią autobiograficzne numery. "1976" to jeden z bardziej poruszających kawałków w jego karierze, a "Dekalog Rycha" to najlepiej przemyślany i rozpisany jego utwór od lat. I co z tego, że wszystko zarapowane na jedno kopyto? To stary i dobry Peja, który nic nikomu nie musi udowadniać.
Można gadać różne rzeczy na Rycha, bo jestem w stanie zrozumieć, że czasami można narzekać na poziom tekstów, flow, czy specyficzne refreny. Tylko wiecie co? Nikt mu nie może odmówić jednej rzeczy. Żaden weteran (a także niewielu małolatów) nie potrafi w Polsce tak zgrabnie poruszać się po wszystkich hiphopowych stylistykach. Tutaj rodzi się być może największy atut całej twórczości Peji, bo dla niego od początku kariery nie ma znaczenia, czy rapuje na stricte nowojorskich podkładach, czy jedzie pod g-funkowe wymiatacze.
Tym razem największą inspiracją jest zachodnie wybrzeże. Za beatmaszyną stoi Brahu, jeden z większych ekspertów w tej materii w Polsce, i raczej nie ma się do czego przyczepić na dłuższą metę. Jego beaty nic nowego nie wnoszą, bo czego można spodziewać się akurat po nim po tylu latach w branży (chociaż inny stały współpracownik Peji - Magiera - potrafi raz na jakiś czas zaskoczyć czymś nowym)? Więcej jak solidność i nic więcej, chociaż nikt mi nie powie, że przy takich "Demonach wojny" (które idealnie by się sprawdziły u takich kozaków sprzed lat jak Lil ½ Dead) czy "Tylko dla orłów" nie buja głową! W porównaniu do poprzednika progres jest olbrzymi.
Tradycyjnie już poziom zaniżają goście. Peja nigdy nie miał przy swoim boku bardziej utalentowanych od siebie kolegów, a forowanie Gandziora (osobną muzyczną traumą jest okładka jego solowego albumu sprzed kilku lat z jednym z najbardziej kuriozalnych tytułów w polskim rapie... Śni mi się po nocach) jest jedną z największych tajemnic poliszynela branży. Jego prostota składania rymów w "W pogoni za marzeniami" nie miałaby racji bytu nawet w pierwszych latach istnienia Slums Attack, chociaż i tak trzeba przyznać, że jego występ jest o wiele ciekawszy od coraz gorszego Kaena (tak, da się).
Jakie życie, taki rap? I tak, i nie. "Remisja" jest brudna, szczera i bezkompromisowa, ale bardzo dobrze komponuje się z brahowym słońcem. Właśnie tego trzeba było Peji i choć do ideału daleko, to jednak udało się osiągnąć średnie stany w jego dyskografii. Posługując się tytułem jednego z numerów to do "negatywnego feedbacku" jest daleko. I dobrze.
Peja/Slums Attack "Remisja", RPS Enterteyment
7/10
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***