Recenzja Paluch "Czerwony dywan": Poznań grozi Paluchem
Nowa płyta Palucha nie jest klasykiem. Krążek jest "tylko" dobry, ale to raczej pokaz siły i kolejny szczebel na drodze do pełni rapowej władzy.
Okołohiphopowy internet żył ostatnio przepychankami między Paluchem a Young Multim i Peją, który zgodnie z panującą na scenie wśród weteranów tendencją stał się nagle obrońcą, by nie powiedzieć koneserem młodych "wannabe", czyli tych bardzo chcących zostać raperami. Szef Biura Ochrony Rapu (nazwa zobowiązuje) nie odpuścił irytujących go zaczepek i uogólnień odnośnie zamkniętych głów starszych graczy. Miał prawo się zdenerwować, bo razem z Tede, Sobotą i VNM-em przygotował grunt pod trapową rewolucję, był na bieżąco w czasach, gdy nie musiało to jeszcze popłacać. Poza tym wygodnie atakuje się z jego pozycji. Wystarczy spojrzeć w dół.
Youtube'owy kanał BOR Crew po ośmiu latach ma blisko 812 milionów wyświetleń z czego 80 milionów to ostatnie 30 dni. W katalogu jest Gedz - najświeższa, najlepsza płyta roku, o której na Interii oczywiście pisaliśmy, najlepiej zbilansowany raper Krakowa Kobik i Szpaku, najgorętszy z tegorocznych albumowych debiutów. W CV Paluszaka mamy wizytę we francuskim Skyrock.fm, gdzie był pierwszym Polakiem, ale czuł się jak stały gość, rutyniarz będący u siebie. O koncertach na pęczki nie ma co pisać. Ta faktyczna siła i niepodważalne prosperity muszą dawać to, co rap tak lubi - dwustuprocentową pewność siebie. I to właśnie nią "Czerwony dywan" stoi, nią podnieca, nią się broni.
Owszem, "Mój kościół" to hymn w momencie wydania, a wersy "Mówią Paluch to jest kocur, Paluch znalazł sposób / Każda mama wie, pyry lubią dużo sosu / Paluch to jest kocur, znowu morze propsów / Jak to robisz gościu? Proste, scena to mój kościół" rozbrzmiewają jak mało co w tym roku. Nie jestem pewien, czy słyszałem wcześniej coś takiego jak "Peeling" - słodki, klubowy, piekielnie chwytliwy numer do dziewczyny, w którym cały czas czuć troskę o linijki i dlatego można pokiwać z uznaniem głową przy " Lubię jak sama masz bekę z tych miękkich raperów na trapach / Bo byłaś, gdy wbiłem na scenę i zanim zaczęło to latać". Ale tak poza tym to jest po prostu kolejna płyta Palucha.
Najbardziej popularni producenci trapów z 2K, Graczykiem, APMg, Gibbsem, Julasem i (od zawsze wychodzącym poza tę szufladkę) SoDrumaticiem na czele? Są. Cały zestaw populistycznych, choć zgrabnie ujętych obserwacji i spluwania na celebrytów z tymi rapowymi włącznie? Oczywiście, nieustannie, tak prosto w twarz, jak to jest tylko możliwe. Ostry, by nie powiedzieć krzykliwy styl nawijania z przeciągniętymi głoskami zapewniającymi mu melodię i okropne, bliskie ragga refreny? Obecne, te ostatnie psują "Sidła" i "Amalgamat". Tylko kiedy poznaniak nawija w "Opozycji": "Wciąż młodzieżowy po pięćdziesiątce Kuba / Z perfekcyjną panią domu prowadzi beef jak 2Pac / Resortowe dzieci w mediach mają niezły ubaw / Do zdjęcia głowa wyżej, by nie widzieli podbródka" słuchacz ma świadomość, że jego to akurat Wojewódzki rzeczywiście chciałby gościć. Paluch może sobie też pozwolić w "Nowej Polsce" na linijki "Z historii kibel, ciuchy Polska Walcząca / Z Żubrem na fyrtel, walą mefe gdzieś po kątach", bo nawet jeśli odżegnają się od niego koszulkowi patologiczni patrioci (a rapowy target źle i natychmiast reaguje na takie opinie), to ubytek słuchacza karierą nawet nie zachwieje. "Jestem w tym bagnie, mordeczki, osobnym ciałem niebieskim" stwierdza autor "Czerwonego dywanu". No jest, jest, ale żeby jeszcze pobył, wypadałoby na następnym krążku trochę pokombinować. Ile można jeść pyry z sosem, nawet najtłustszym?
Paluch "Czerwony dywan", Biuro Ochrony Rapu
7/10