Recenzja Nocny Kochanek "Zdrajcy metalu": Kosmiczne jaja
Kamil Downarowicz
Gdyby mistrz filmowej parodii i pastiszu, Mel Brooks, poznał twórczość zespołu Nocny Kochanek, pewnie przybiłby sobie z jego pięcioma członkami po soczystej piątce. Dlaczego? Po prostu, to co wyrabia warszawska kapela to jakieś kosmiczne jaja, które niespodziewanie skradną wasze serca niczym sam Robin Hood w swoich prześlicznych rajtuzach.
Wiecie jaki jest obecnie najlepiej sprzedający się polski album muzyczny wg statystyk prowadzonych przez ZPAV? Nie, nie jest to wydawnictwo Bajmu, Maryli Rodowicz ani Zenona Martyniuka. Na chlubnym miejscu pierwszym znalazła się właśnie płyta "Zdrajcy metalu"! Zaskoczeni? Nigdy o tej grupie nie słyszeliście? W radiu tego nie puszczają? Spokojnie, jeśli macie w tym temacie zaległości, teraz nadszedł idealny czas, by je nadrobić.
Nocny Kochanek to alter ego heavy metalowej formacji Night Mistress, którą doskonale znają wszyscy wielbiciele przygód "Kapitana Bomby". W kreskówce pojawiały się swego czasu zabawne utwory, grane przez warszawską kapelę, idealnie wpasowujące się swoim jajcarskim klimatem do charakteru animowanego serialu, reżyserowanego przez Bartosza Walaszka. Kawałki te stały się na tyle popularne, że zaczęły żyć własnym życiem. Ludzie chcieli usłyszeć je na żywo i voilà, narodził się Nocny Kochanek.
Zespół w szybkim tempie zyskał sobie szerokie grono fanów, którym wkrótce zafundował debiutancką płytę "Hewi metal". Minęły dwa lata, Kochanek zagrał kilkadziesiąt koncertów w wypełnionych po brzegi klubach i nadszedł najwyższy czas na spłodzenie kolejnego potomka. A na imię mu "Zdrajcy metalu".
Powiedzmy sobie szczerze. Z fanów muzyki metalowej można mieć niezłą bekę. Przetłuszczone włosy, bekanie w rytm solówek Iron Maiden, mroczne zdjęcia profilowe na Facebooku, ołtarzyk Korwina tuż przy pokoju mamy i obowiązkowa koszulka z nazwą kapeli, którą zna jedynie jej właściciel i młodsza siostra wokalisty. Tak to mniej więcej w krzywym zwierciadle wygląda.
W ten karykaturalny obraz Nocny Kochanek zanurza się na całkowicie, aż po sam czubek nosa. Ich cała prześmiewcza stylówa, teksty piosenek, sposób komunikowania się z fanami trzeba traktować w kategoriach żartu i autoparodii. Przy czym jest to autoparodia nad wyraz inteligenta, przełamująca schematy i wzorce, dekonstruująca z powodzeniem nie tylko gatunek muzyczny, ale postawy pewnej grupy ludzi i wyznawane przez nich wartości.
"Zdrajcy metalu" idą dokładnie tą ścieżką. Już pierwszy utwór na płycie "Poniedziałek" doskonale wprowadza nas w klimat całości albumu. Zaczyna się - jak to bywa w poniedziałkowe, okrutne poranki - od dźwięku budzika, który zostaje zmieciony przez galopadę gitar i intensywną perkusję. Słyszymy słowa refrenu: "Czoło zalał zimny pot. Łeb napieprza mnie jak młot. Więcej już nie będę pił przez najbliższe cztery dni. Albo trzy, dwa, jeden" i wiemy, że jesteśmy w domu.
To, że zespół potrafi tworzyć prawdziwie rasowe, heavymetalowe melodie połączone z bujającym feelingiem udowadniają kawałki "Dżentelmeni metalu" i "Dziabnięty". Czuć tutaj wczesne Iron Maiden z domieszką Primal Fear.
Cholernie do głowy wbija się kapitalny refren z "Łatwa nie była" z zaśpiewem "oooo" i tekstem: "słońce nad nami, browar z kumplami, strzeliła fochem, zrobiłem się trochę". Kochanek potrafi też umiejętnie zwolnić rozkręconą na maxa metalową maszynę i zmienić nastrój. Ballada (oczywiście wzięte w duży cudzysłów) "Dziewczyna z kebabem" prowokuje skojarzenia z łzawymi kompozycjami Scorpions czy innych Bon Jovi. "De Pejrat Bej" stanowi fantastyczną pokręconą wariację... szant. Uwagę zwraca "Smoki i gołe baby", radosny utwór nabijający się ze speed metalu, smoków i dziewic. Wniebowzięci poczują się fani AC/DC, bo do nich właśnie przemówić powinien najbardziej kawałek "Pierwszego nie przepijam".
Niestety na płycie zdarzają się też słabsze momenty. Mówię tutaj o "Piosence o niczym" i "Gdzie jesteś". Ot, mało istotne zapychacze. Za to na szczególną uwagę zasługuje wokalista, Krzysiek Sokołowski. Świetnie radzi sobie ze swoimi partiami, brzmi czysto i sugestywnie. Słychać, że śpiewanie - nawet to dla żartu - sprawia mu kupę frajdy.
Jedną rzecz trzeba postawić jasno. Pomimo całego jajcarskiego klimatu, muzycy Nocnego Kochanka to świetni fachowcy w swojej dziedzinie, którym nie brakuje warsztatu, i którzy posiadają smykałkę do pisania kapitalnych piosenek. "Zdrajcy metalu" nie jest albumem posklejanym z luźnych pomysłów, wymyślonych między jednym a drugim papierosem. To szczegółowa przemyślana konwencja. Znajdziemy tu materiał dużo bogatszy niż na debiutanckim wydawnictwie, bardziej zniuansowany i z całą pewnością niebanalny. Gratuluję Kochankom sukcesu ze sprzedażą płyt i liczę na to, że w przyszłości chłopaki zapewnią nam jeszcze dużo radości.
Wiadomo, że w radiu i telewizji się nie pojawią, ale mam wrażenie, że zupełnie do tego nie dążą. I bardzo dobrze. Byłoby jeszcze dobrze, gdyby publiczność doceniła pierwsze wcielenie Kochanka (Night Mistress), które jest już całkowicie na serio, i które także zasługuje na najwyższe uznanie.
Nocny Kochanek "Zdrajcy metalu", Sonic Distribution
8/10