Recenzja Ne-Yo "Non-Fiction": Pochwała niekonsekwencji
Krzysztof Nowak
Kiedy nazywasz płytę "Non-Fiction", dając tym samym słuchaczom nadzieję na płytę konceptualną, by ostatecznie wyeliminować z podstawowej wersji wszelkie naleciałości narracyjne... Najdelikatniej mówiąc: źle to wygląda. Nie da się jednak zaprzeczyć, że szóstą płytę Ne-Yo cechuje solidność.
Debiutanckie piąte miejsce na liście sprzedażowej w USA pokazuje, że Ne-Yo nadal może liczyć na swoich fanów. Ci, którzy znają możliwości Amerykanina na pewno będą usatysfakcjonowani mającym hitowy charakter "Non-Fiction". A inni? Przeżyją zapewne mały zawód związany z tym, że na papierze wszystko wskazywało na to, iż nadchodzi album, który pozwoli temu wokaliście r'n'b zerwać choć na chwilę łatkę okupanta list przebojów.
Prawdę mówiąc, Ne-Yo (dzięki wersji deluxe swojego szóstego wydawnictwa) jawi się jako dojrzały artysta, który stawia sobie za cel zmierzenie się z nieco innym niż dotychczas typem twórczości. Gdy słucha się zbioru 21, a nie tylko 14 kawałków, łatwo odnaleźć pewien zabieg: wplecenie kogoś w rodzaju narratora, który urozmaica utwory swoimi opowieściami (stąd właśnie podwójne tytułowanie poszczególnych części płyty). Zabieg - dodajmy - trafiony, acz potraktowany nieco niechlujnie. Trudno zrozumieć, czemu wywody pojawiają się tak rzadko, tworząc złudzenie, że wokalista nie był do końca pewny swojej wizji. Warto zauważyć także to, iż utwory zawarte w bogatszej opcji dodają sporo uroku ostatecznemu kształtowi materiału.
Większość odbiorców sięgnie jednak po wydanie podstawowe, więc skupmy się właśnie na nim. Ciekawą sprawą jest to, że Amerykanin próbuje nieco nachalnie trafić ze swoją płytą do każdego - i to nie za sprawą liryka, która jest dość przewidywalna. Mamy więc prawdziwe pomieszanie z poplątaniem.
Miękkie r'n'b z "Good Morning" pojawia się po interesującym, stargate'owym "Coming with You". Rozgrzewające parkiety do czerwoności, nagrane z Pitbullem, "Time of Our Lives" tylko pozornie łączy się z "Who's Taking You Home", w którym pobrzmiewa inspiracja dokonaniami The Weeknd, a transowe w wersji trippy "She Knows" zostaje za parę minut przełamane pikantnymi opowieściami łóżkowymi w krainie łagodności ("Story Time"). Te potęgowane z każdym kolejnym dźwiękiem rozbieżności wynikają nie tylko z samej strategii artysty, ale też pracy różnorodnych producentów, którzy wzięli się za warstwę muzyczną. "Non-Fiction" to jedno z tych miejsc, gdzie często i gęsto wprowadzane przeszkadzajki bez większych zgrzytów koegzystują z przestrzennymi wokalami ("Integrity"), bębnem dającym pogłos, dęciakiem z "Religious" czy też spotykanymi tu i ówdzie elementami kierującymi nas w stronę rapowego sznytu.
Sami widzicie: to krążek pełen paradoksów i niewykorzystanego do końca potencjału (ciężko odżałować pominięcie tej sfery narracyjnej i powierzchowność korzystania z różnych stylistyk), a z drugiej strony materiał, który dzięki miszmaszowi bez trudu zdobędzie ucho niemal każdego. Muzyki faktu jak nie było, tak nie ma, ale mainstream w wykonaniu Ne-Yo się broni.
Ne-Yo - "Non-Fiction", Universal
6/10