Recenzja Muchy "Powracająca fala": Mniej buntu, więcej muzyki
Opowieść o dziwnym czasie. Tak można by, parafrazując słowa piosenki grupy Tilt, nazwać muzyczną narrację o festiwalu w Jarocinie roku 1985. Mowa oczywiście o kultowym dla fanów polskiego rocka filmie "Fala" Piotra Łazarkiewicza. Nowa płyta zespołu Muchy to refleksyjny powrót do Jarocina sprzed trzydziestu lat.
Latem '85 w Jarocinie dla wielu narodziła się miłość do muzyki - z buntu wobec rzeczywistości zastanej, ale przede wszystkim z potrzeby znalezienia nowego języka, który pozwoli przemówić dotąd niewysłuchanym; który miał scalić pokolenia młodych Polaków - tych, którym nie dano prawa głosu, bo nie potrafili i nie chcieli przemawiać w języku ideologii.
"Fala" to opowieść o świecie rozdartym: przede wszystkim pomiędzy wolnością, czy raczej nieśmiałym marzeniem o niej, a brutalnie odzierającą z marzeń rzeczywistością państwa socjalistycznego. To także świadectwo pęknięcia pomiędzy pokoleniami: młodych i starszych, pomiędzy ludem a władzą, pomiędzy rozmaitymi ścierającymi się kontrkulturami. Reminiscencje i emocje "dziwnego czasu", nałożonego na okres młodzieńczych poszukiwań własnej drogi, mogły znaleźć ujście tylko w jeden sposób: w dojmującej poetyce krzyku. Bo właśnie poezja i krzyk w filmie Łazarkiewicza nie są oksymoronem, spajają się w przejmujący obraz pokolenia.
"Powracająca fala" to płyta - wehikuł czasu, muzyczna podróż przez trzy dekady polskiego rocka. W lipcu 2015 r. w Jarocinie odbył się koncert, na którym Muchy spróbowały przywrócić klimat festiwalu z roku 1985. Należy przyznać, że próba to bardzo udana: po trzydziestu latach zespół przypomniał 10 utworów muzycznych wykonanych wówczas premierowo - a dziś należących do legend polskiej muzyki rockowej, między innymi grup: Tilt, Republika, Aya RL, Madame, 1984, Izrael. Koncertowy album Much stanowi zapis tego niezwykłego muzycznego projektu.
Powtórzenie pewnego gestu w nowych realiach społeczno - kulturowych nie jest aktem semantycznie pustym. Nie powinno być jednak odczytane jako próba przywrócenia czasu buntu - to, co raz wybrzmiało, jest bowiem niemożliwe do ponowienia. Nie należy też traktować tej płyty w kategorii "pomnika" czy "symbolu". W moim odczuciu to coś pomiędzy refleksją nad korzeniami polskiego rocka, sposobem na wyrażenie miłości do muzyki "w ogóle", a eksperymentem, chęcią sprawdzenia, z jaką siłą utwory te mogą wybrzmieć po latach.
"Te piosenki nie straciły znaczenia ani dotkliwości przekazu. To w większości świetne kompozycje, tak czysto muzycznie. Na pewno też 'Fala' będzie dla nich po prostu ciekawa" - zapowiadał lider formacji, Michał Wiraszko.
I rzeczywiście, utwory te nie tracą na aktualności. Nie są mniej wymowne, niż przed trzydziestoma laty, konotują tylko coraz to nowe znaczenia. Odświeżone, współczesne aranżacje dodają starym kawałkom lekkości, czy wręcz liryczności. Naturalnie, mniej w nich buntu i krzyku, co nie znaczy, że czegoś te utwory zostały pozbawione. Kiedy słucham "Powracającej fali", w głowie mam nieustannie pewien cytat z piosenki Pidżamy Porno, który mógłby być hasłem promującym tę płytę: "Potrzebne nam nowe są hałasu strategie, nowe definicje buntu (...) bez złości, nienawiści, bez słów jak granaty, bez posklejanych myśli". A więc lżej! Mniej buntu, a więcej muzyki. Tak można by w skrócie podsumować koncepcję tego albumu.
Muzycznie jest więc bardziej miękko, melodyjnie, płynnie - ale bez przesady. Nowe aranżacje stanowią raczej subtelny lifting, konieczne odświeżenie. Nie są jednak zaskakujące i nie zmieniają pierwotnego charakteru utworów. Być może poznańska grupa mogła lepiej wykorzystać potencjał i doprawić swoje wykonania nieco większą dawką indywidualizmu.
Ciekawą aranżację otrzymała promujący utwór piosenka "Nasza ściana" (Aya RL) - wersję tą nazwałabym "uduchowioną", kojarzy mi się, być może za sprawą linii melodycznej i chórków, ze słynną "Modlitwą o wschodzie słońca". To chyba najbardziej liryczny utwór na płycie. Mocnym punktem jest także "Moja krew" Republiki - tu jednak plusa należy przyznać w kategorii wierności oryginałowi. Ten utwór ma w sobie coś po prostu poruszającego - i Muchom bezbłędnie udało się to "coś" wydobyć. Na uwagę zasługuje także utwór "Gdyby nie szerszenie" z repertuaru Madame, któremu, jak się okazuje, można nadać jeszcze więcej napięcia i dramatyzmu, niż w oryginale.
Na płycie zabrakło tych "ostrzejszych": Moskwy, Karcera, Kata. Nie odczytuję tego jednak jako brak, raczej jako świadomy wybór. Choć osobiście nowej aranżacji "Ostatniego taboru" byłabym bardzo ciekawa...
W filmie "Fala" młodzi uczestnicy festiwalu w Jarocinie mówią o przyszłości, której nie ma. W roku 1985 nie ma jej dla Polski, dla młodych, ani dla muzyki. "Powracająca fala" jest dowodem na to, jak bardzo nieprzewidywalna potrafi być historia. Tylko tyle i aż tyle.
Katarzyna Pająk
Muchy "Powracająca fala", Universal
8/10