Recenzja Milky Wishlake "Wait for Us": Z Kamilem spacer podwodny

Paweł Waliński

Dogoniliśmy w końcu Zachód. Jeśli ktoś miałby wątpliwości, powinien sprawdzić album "Wait for Us", bo ten skutecznie te wątpliwości rozwieje.

"Wait for Us" to naprawdę udana płyta
"Wait for Us" to naprawdę udana płyta 

Przez lata, tak przed, jak i po upadku komuny mieliśmy w Polsce ogromny kompleks Zachodu. W muzyce także. Całkiem zasłużony, bo goniliśmy, goniliśmy, a dogonić nie mogliśmy. Od kilku lat jednak zdaje się, że nie mamy już szczególnych powodów do wstydu, czy kompleksów. Polska to oczywiście nie UK, czy Szwecja, ale z drugiej strony mamy choćby zapewne najmocniejszą na świecie scenę czarnego metalu. A i inne gatunki muzyczne mają się u nas coraz lepiej.

"Wait for Us" to jedna z takich płyt, o których kilka lat temu (bo dziś to już trochę wiocha) powiedziałoby się: "Ej, oni nie brzmią jak nasi", wskazując że krajowe produkcje jeszcze nie hulają tak dobrze i profesjonalnie jak zagraniczne. Tymczasem, gdyby kto odpalając płytę Milky Wishlake nie dysponował żadnymi informacjami biograficznymi, miałby nikłą szansę zgadnąć, że takie rzeczy nagrywa się u nas. Więcej - podopieczny labela Roberta Amiriana NEXTPOP brzmi tak, że niektórych kolegów "stamtąd" odsyła do kąta.

Co znamienne, to klimaty, w których porusza się Milky Wishlake. A są to najmodniejsze rzeczy dziejące się w światowym popie, za którym jesteśmy zazwyczaj o kilka długości w tyle. Mamy więc do czynienia z liquid i deep popem, neosoulem, wątkami podkradzionymi z jazzu, ale również bardziej taneczną elektroniką puszczającą śmiało oko do ejtisów. Kupy się to wszystko trzyma, spięte jest logicznie, przy czym różnorodne. Jedenaście numerów przelatuje jak pendolino na trasie Włoszczowa-Kielce. Przy "Hidden" nurzamy się w chilloutującym housowym morzu, w "Up South", czy prześlicznym, prowadzonym falsetem "In Silence" jesteśmy już tak głęboko, że paczamy na te dziwne ryby, co im świecą wyrostki. Po drodze tańczymy do sowizdrzalskiego, jakby żywcem wyjętego z lat osiemdziesiątych (albo albumu Cut Copy) "Break the Silence". W intro do "Wait for Us" lecimy na grzbiecie Falcora ku refrenowi żywo przypominającemu "Roar" Katy Perry. I tak dalej, i tak dalej. Nudzić się nie sposób. Smaczkiem jest też gościnny udział Dawida Podsiadły i innej podopiecznej labela NEXTPOP, Oly.

"Przypominającemu" z poprzedniego akapitu, jest jednak słowem-kluczem w odbiorze "Wait for Us". 27-letni Kamil Zawiślak, który kryje się za pseudonimem Milky Wishlake ma bowiem wszystko, co predestynuje go, jeśli nie do wielkości, to przynajmniej naprawdę dużego formatu: czarowny wokal, głowę pełną pięknych dźwięków i całkiem niezły zmysł kompozytorski, bo co najmniej połowa numerów jest tu naprawdę znakomicie napisana. Jeśli za to czegoś brakuje, to jakiejś wartości dodanej. Czegoś od siebie, czym odciąłby się - wróć, lepiej: "wzniósł się ponad" - swoje własne inspiracje, przystawił autorski stempel i dowiódł, że jest twórcą, a nie tylko żonglerem rzeczy już stworzonych. To jednak zarzut - przyznaję bez bicia - trochę wydumany z braku innych, bo "Wait for Us" to naprawdę udana płyta, która dla miłośników współczesnego inteligentnego popu, czy bardziej easy listeningowych produkcji EDM z pewnością będzie gratką. Dobra robota.

Milky Wishlake "Wait for Us", Warner Music Poland 7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas