Recenzja Mikromusic "Matka i żony": Piękniejszy początek

Jeżeli Mikromusic przestałoby teraz istnieć, prawdopodobnie musiałoby zamienić nazwami swoje dwa ostatnie albumy. Bo trudno sobie wyobrazić równie "Piękny koniec" jak zakończenie działalności krążkiem w stylu "Matki i żon".

"Matka i żony" niewątpliwie cechuje się największą zmianą nastrojów z całej dyskografii zespołu
"Matka i żony" niewątpliwie cechuje się największą zmianą nastrojów z całej dyskografii zespołu&nbsp 

Mikromusic zawsze stało w opozycji do pozostałych projektów Natalii Grosiak. Organiczny projekt z naleciałościami lounge’owymi, mimo trip-hopowych akcentów, nie przypominał ani Digit-All-Love, ani utworów powstałych we współpracy z Kanałem Audytywnym. Trip hop i jazz? A więc coś w stylu Portishead? Też pudło.

Na dodatek Mikromusic zawsze wywołało inny rodzaj emocji. Zapewne spory wpływ miał na to fakt, że na płytach grupy - w przeciwieństwie do pozostałych projektów, w które zaangażowana była Grosiak - dominowały teksty w języku polskim. Charakterystyczna dla wokalistki intymność bywała więc tu posunięta do granic możliwości. I być może to było jednym z powodów, że poprzednie krążki wrocławskiej grupy sprawdzały się idealnie jako zbiór utworów, ale jako całość musiały być już cierpliwie dawkowane. "Piękny koniec", zgrabnie kłaniający się ku nieco szerszemu odbiorcy, zwiastował pod tym względem spore zmiany. Jednak dopiero "Matka i żony" to dzieło funkcjonujące od początku do końca jako spójna całość.

Fakt, wspomniałem na początku o lounge’u, ale trzeba przyznać, że po "Sovie" trudno było zespołowi dalej eksploatować to brzmienie. "Piękny koniec", mimo słyszalnych wpływów, zdawał się potwierdzać tę diagnozę. Mikromusic najłatwiej teraz określić mianem zespołu avant-popowego. Co prawda na "Matce i żonach" jazzowe inklinacje od czasu do czasu dalej wydostają się na powierzchnię, ale są już tylko smaczkiem. Chociaż raz zdarza się nawet, że okazują się tym jednym niepotrzebnie dodanym składnikiem. Tak jest w przypadku fortepianowego solo w "Krystyno", który zupełnie wybija z klimatu świetnego skądinąd singla.

Zresztą, co do singli - tak, "Lato 1996" miało premierę już ponad rok temu i wcale nie promowało nadchodzącego albumu Mikromusic, ale lepszej wizytówki albumu nie można było tu sobie wymarzyć. To jeden z tych tekstów, malujących obrazy przed słuchaczem. Do tego dochodzi zaskakująco genialna w swojej prostocie kompozycja (posłuchajcie, ile roboty robi tu bas) i bogaty aranż.

Nie znaczy to, że pozostała część płyty jest słabsza. "Bezwładnie" ze Skubasem jest kooperacją idealną, "Zakopolo" zaskakuje zmianą akordów w refrenie, nadającej utworowi dodatkowej głębi, "Dom" ujmuje szczerością, "Kostucha" zamierzenie przytłacza, a ironia "Pięknego chłopa", wzmacniana dodatkowo przez dynamikę kompozycji, potrafi być jednocześnie zabawna i przerażająca.

O, właśnie - dynamika. Jak do rzeczywistości mają się zapewnienia o najżywszej pozycji w historii grupy? Cóż, "Matka i żony" niewątpliwie cechuje się największą zmianą nastrojów z całej dyskografii zespołu, ale do miana energicznej płyty jest jej wciąż daleko. Z drugiej strony, to Mikromusic: tu na porządku dziennym są wolniejsze tempa, głęboko podbudowana melancholia, a jednocześnie niezwykłe ciepło, wypływające z nagrań. Nawet w miarę szybka "Matka Teresa" musi mieć koniecznie "łzy" i "wykrwawiające serce". Dlatego kiedy zmieniają się utwory, nie zawsze zmienia się klimat.

A jednak "Matka i żony", mimo kilku drobnych wad, to naprawdę świetny krążek, chociaż przeznaczony nie dla wszystkich. W końcu Mikromusic konsekwentnie kierują swoją muzykę do określonego odbiorcy. A że "Takiego chłopaka" trafiło do szerszego grona? Po prostu zmysł do pisania świetnych melodii w końcu zderzył się z odpowiednią promocją. Oby najnowszy album okazał się dla grupy nie właściwym "Pięknym końcem", a raczej "Piękniejszym początkiem". Wrocławska formacja naprawdę na to zasługuje.

Mikromusic, "Matka i żony", Warner Music

8/10