Recenzja Michael Kiwanuka "Love & Hate": Prosto w serce

Tomek Doksa

Chłopak z gitarą wciąż jest dobrą parą. Zwłaszcza ten, który nazywa się Kiwanuka i gra tak pięknie, jak na "Love & Hate".

Michaela Kiwanukę stać na jeszcze więcej
Michaela Kiwanukę stać na jeszcze więcej 

Nie wszystkie rankingi i zestawienia "najlepiej zapowiadających się" debiutantów mają sens, bo często pierwsze single i rozsyłane przez menedżmenty materiały PR-owe znacznie odbiegają od nudnej muzycznej rzeczywistości w wykonaniu ich podopiecznych. Ale trzeba przyznać, że mieliśmy dużo szczęścia, gdy młody Michael Kiwanuka wyświetlił się nam przy okazji plebiscytu BBC Sound Of, który też za jego sprawą po raz kolejny udowodnił, że brytyjscy specjaliści od muzyki mają jednak nosa w wychwytywaniu młodych talentów. Bo w ich przypadku to nie dobry PR (w przeciwieństwie do naszego rodzimego oceniania potencjalnych gwiazd) ma znaczenie, ale wszystko inne, co tylko związane jest z muzyką. A Kiwanuka, mimo tego że udałoby się napisać o nim ciekawą, pozamuzyczną historię, to wyłącznie muzyka - skromny chłopak z ogromnym talentem, który skupia na sobie uwagę jedynie za sprawą kapitalnego głosu i melodii, które wygrywa na gitarze.

Bo cóż o nim, w ciągu czterech lat jakie minęły od czasu debiutu, tak naprawdę się dowiedzieliśmy? O nim, o człowieku? Michael nie jest tygrysem programów śniadaniowych, nie jest też twarzą wielkiej i popularnej marki, dlatego najwięcej o sobie mówi w swoich piosenkach. A tych, jak wiadomo, nie nagrywa na tony. Miarkuje muzykę, "Love & Hate" to raptem jego drugie duże wydawnictwo - pierwsze trwało niecałe 40 minut, najnowsze kilkanaście dłużej, ale wciąż ma się podczas słuchania jego albumu wrażenie niedosytu.

Kiwanuka wręcz hipnotyzuje swoimi utworami, niespiesznie buduje ujmującą atmosferę i jak nikt inny potrafi skraść swoją muzyką cztery kwadranse życia. Oczywiście spora w tym zasługa na "Love & Hate" także Danger Mouse'a, który Michaelowi płytę wyprodukował i zastosował na krążku charakterystyczne dla siebie, i swoich dotychczasowych projektów, sztuczki.

Otwierający materiał, blisko 10-minutowy "Cold Little Heart", przypominający m.in. projekt "Rome", to ich wspólny, mały majstersztyk, który każe się spodziewać gitarowej, soulowo-akustycznej płyty bliskiej ideału. I ta rzeczywiście taka jest - ambitna (wiele z zawartych na niej utworów trwa dłużej niż pięć minut) i pokazująca, że proste i emocjonalne, gitarowe granie wciąż może brzmieć świeżo i inspirująco, ociera się o najwyższą notę. Tej jednak Kiwanuka wciąż nie dostanie, bo z jego piosenek bije poza ewidentnym muzycznym dobrem coś jeszcze - wrażenie, że choć to znakomity materiał, życiowe wydawnictwo dopiero przed nim. Tego chłopaka na pewno stać na jeszcze więcej.

Michael Kiwanuka "Love & Hate", Universal Music Polska

9/10


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas