Reklama

Recenzja Mayhem "Esoteric Warfare". Dzieło totalne

Siedem lat. Tyle czasu upłynęło od ostatniej płyty legendy i protoplasty gatunku, norweskiej formacji Mayhem. Mimo najdłuższej przerwy w nagrywaniu i kolejnych zmianach w składzie, Mayhem nagrał płytę mocną i ważną. Czy najlepszą?

O fenomenie, wkładzie i czarnej legendzie Mayhem napisano już dostatecznie dużo, by zaczynać recenzję płyty od przywoływania wydarzeń z początku lat 90. ubiegłego stulecia. Z tych samych powodów nie warto też się spierać o pozycję debiutanckiej płyty "De Mysteriis Dom Sathanas". Warto jednak zauważyć relatywnie skromny dorobek studyjny zespołu. Jeśli odsuniemy na bok bootlegi i EP-ki - jedynie w celach rachunkowych, bo są one przecież równie ważne jak longplaye - to dyskografia Norwegów liczy 5, słownie pięć, płyt na trzydzieści jeden lat istnienia. Czyli zespół wchodzi do studia tylko wtedy, gdy naprawdę ma coś do powiedzenia? W przypadku "Esoteric Warfare" dokładnie tak jest.

Reklama

Wartościowanie płyt i układanie rankingów przy pomocy matematycznych symboli zostawiam forumowym profesorom. To, co słyszymy po odpaleniu płyty mówi samo za siebie. Mayhem podąża szlakiem wytyczonym na "Ordo ad Chao", czyli gra gęsto, głęboko i dusznie. Patrząc i słuchając w szerszej perspektywie jednak nie sposób nie zauważyć, że to nie jedynie powielanie patentów z "Ordo", to sięgnięcie po tropy zaznaczone już na "Grand Declaration of War". To tak naprawdę kwintesencja stylu, ale bez podsumowań. Mayhem sięga po nowe rozwiązania, poszerza ramy gatunku i wyznacza zupełnie nowy poziom współczesnego black metalu.

W płytę wprowadza "Watchers" - lekko dronujący, znany z poprzedniej płyty riff, napędzany motorycznym i narastający rytmem perkusyjnym. Wokalne wejście Attili mocno kojarzy się ze stylistyką Maniaca. Co ciekawe Csihar dokładnie w ten sam sposób otwiera i zamyka sety koncertowe, kolejno "Deathcrushem" i "Pure Fucking Armageddonem". "Watchers" wyznacza temat całej płyty - padają kluczowe dla zrozumienia warstwy lirycznej pojęcia Nexus, Astral, Archon, Portal.

Kolejnym utworem jest singlowy i zapowiadający wydawnictwo, "Psywar". Jeden z najbardziej przebojowych i agresywnych utworów, który rozpoczyna charakterystyczna dla stylistyki death-metalowej betoniarka riffów i bębnów. Na szczęście to tylko patent na otwarcie numeru, zespół szybko wraca do charakterystycznych blastów i nowoczesnego blackmetalowego riffowania. Agresja nakładanych wokali w refrenicznym zamknięciu doskonale koresponduje z tekstem, czyli z wersami "Psywar - pull the trigger, psywar kill the target".

Trzeci numer - "Trinity" - podnosi poprzeczkę potencjalnym naśladowcom. Otwiera go samplowany tekst "Now I have become death, the destroyer of worlds", a warstwie instrumentalnej towarzyszy odległe wycie syren, zlewający się z blastem wybuch i echa wystrzałów karabinowych. Tekstowo brniemy coraz głębiej w świat paranoi, nowoczesnych technologii, spisków i nadchodzącej zagłady. Attila sławi nie tylko Antychrysta, ale i bombę atomową, projekt Manhattan, masę krytyczną, ogień nuklearny oraz apokalipsę i godzinę zero. Słychać też stylistyczne echa "Grand Declaration of War". "Pandaemon" utrzymany jest w podobnym tonie, zarówno muzycznie, jak i tematycznie, a jego zakończenie rozpoczyna najciekawsze momenty płyty.

Mayhem zamyka utwór przestrzennymi i leniwymi gitarowymi akordami, które mogą kojarzyć się z pustynnym post-dronem najnowszych wydawnictw Earth, tak samo wprowadzając kolejny "MILAB". Mamy tu do czynienia z bardzo ciekawą pracą basu i gitary prowadzącej oraz z wyraźnym przekraczaniem ram gatunku. W głębszych warstwach, po dokładnym wsłuchaniu, wychwycimy tło klawiszowe, w swej tonacji czerpiące z mrocznej psychodelii lat 60. Temat wprowadzają i zamykają wspomniane już leniwe akordy, całości towarzyszą niezwykle selektywne bębny, budujące ścianę dźwięku w szybszych partiach, a jamujące niemal w zwolnieniach. Podobnie prowadzony są kolejne dwa utwory, a kwintesencją tych rozwiązań jest przedostatni "Posthuman".

To utwór najbardziej przestrzenny i najbardziej transgresyjny, prowadzony podskórną linią basu i wybijanym na bębnach i dzwoniących blachach leniwym, jak na ten gatunek rytmem. Partie jamujące, niemal improwizowane, przeplatają się z brutalnymi przyspieszeniami i ofensywnymi riffami oraz potężnymi ścianami dźwięku. "Posthuman" kończy się wyciszeniem, co dodatkowo podkreśla jego improwizacyjny charakter. Płytę zamyka "Aion Suntelia" - od elektronicznych pogłosów, poprzez rozegranie partii zgodnie z wytyczonymi już na poprzednich 9 utworach regułami, aż po kolejne wyciszenie. I po wciśnięcie replay. Bo "Esoteric Warfare" to nie płyta na jedno przesłuchanie.

Analiza poszczególnych utworów ma sens jeśli chcemy wychwycić wszystkie niuanse, dostrzec złożoność kompozycji oraz wielowarstwowość albumu. Należy jednak z cała mocą podkreślić, że "Esoteric Warfare" to płyta do słuchania i odbierania całościowego. Muzyce i tematyce towarzyszy spójna koncepcja graficzna, za którą odpowiada Zbigniew Bielak. Okultystyczne symbole zostały połączone z symboliką technologiczną i ornamentyką totalitarną. Ludzkie łączy się tu z tym, co mechaniczne, a zło przedstawione jest w zupełnie nowym, wręcz nowoczesnym, wymiarze. I taka właśnie jest "Esoteric Warfare", od pierwszych riffów po sesję zdjęciową w mundurach i płaszczach kojarzących się z III Rzeszą.

Najnowszy Mayhem to płyta totalna, dzieło spójne stylistycznie i tematycznie. Kwintesencja stylu i odkrywanie siebie na nowo. Redefinicja gatunku i wyznaczenie nowych granic. A czy jest to najlepszy Mayhem? Od 2000 roku na pewno, nie mam wątpliwości. A z legendą "De Mysteriis Dom Sathanas" chyba sam zespół nie chce się ścigać. Bo i po co?

PS Gdyby nie komiczny miejscami węgierski akcent, dałbym 10/10.

Mayhem "Esoteric Warfare", Mystic

9/10

Bartek Rumieńczyk

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mayhem | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy