Recenzja Igorilla "Wbrew": Wyjście z cienia
Podobno "dziewczyny o szerokich horyzontach kochają się w nieżyjących chłopcach". Dziwne. Igorilla jeszcze żyje i ma się zaskakująco dobrze.
Wers z "Billy''go Corgana" nie ma zamiaru przywoływać lidera The Smashing Pumpkins, ani szukać jakiejś bezsensownej analogii (chociaż można twierdzić, że gitarowe granie lat połowy 90. było dla Igorilli ważne), ale częściowo nakazuje zwrócić uwagę na coś innego. Takim "nieżyjącym" chłopcem w polski rapie jest właśnie autor "Wbrew". Gdyby ktoś miał kiedykolwiek stworzyć ranking najbardziej niedocenionych postaci rodzimego hip hopu, to Igorilla zdecydowanie powinien się w nim znaleźć. Może nie na czołowych miejscach, bo to kwestia własnych muzycznych upodobań, ale w peletonie goniącym czołówkę.
"Wbrew" raczej nic nie zmieni w postrzeganiu jego postaci, a szkoda, bo to zaskakująco dobra płyta, której największą wartością jest warstwa muzyczna. "Wysokie napięcie" otwiera album niczym Prodigy na wysokości 1994 roku (znowu czas sprzed dwóch dekad, halo), a potem... jest jeszcze lepiej.
Nie będzie wielką kontrowersją stwierdzenie, że jest to jedna z najlepiej wyprodukowanych polskich płyt tego roku. Ryzykownym jest natomiast pisanie o tym, że No Echoes, Kolso, Olo Mothaship, DrySkull i L'ange (najciekawsze na płycie "We mnie"), wyprzedzili konkurencję o kilka długości. Mocne słowa, jak na rok, w którym swoje dostarczyli albumy Te-Tris, Kaz Bałagane i niesłusznie pomijany Zura. Brudna elektronika, analogowe syntezatory, zmiany tempa, future R'n'B, a nawet drum'n'bass w "Trzaskach". Do tego świetne melodie, kilka połamanych beatów. Z gustem, z klasą, bez słabych momentów, ale też bez takich, które z miejsca stają się faworytami.
W przeciwieństwie do muzyki nie zachwycają gościnne występy. Vienio już od dawna irytuje i nie ma nic ciekawego do powiedzenia, Gede zanudza swoim refrenem, a Sarcast wokalnie stać na więcej. A na co stać samego gospodarza?
Szamanem mikrofonu, jak zapowiadali niektórzy, to on nie jest i raczej nigdy nie będzie, ale widać światełko w tunelu. Nie schodzi już na dalszy plan, jak we wcześniejszych projektach, z Polskim Karate na czele. Nie ma tu wielowątkowych historii, poruszających storytellingów i raperskich popisów. Jest szczery rap o wszystkim i o niczym, na dłuższą metę nudzący, ale dobrze kontrastujący z muzyką.
Igorilla jeszcze nigdy nie miał tak dobrej szansy, żeby się pokazać, jak właśnie na "Wbrew". Przez nikogo nieograniczony i nie zepchnięty na dalszy plan. Jest sam sobie panem, ze świetnym uchem do podkładów, i mimo że ma tutaj dobrych patentów, umiejętności za majkiem też mu trochę brakuje, ale potrzebował czegoś takiego, jak ta płyta. Warto wierzyć w to, że ta doczeka się kontynuacji, bo "Billy Corgan", "We mnie" czy "Parkietowa kołysanka" muszą mieć dobrych następców, a następca "Rydwanów" naprawdę może być hitem. Wystarczy tylko chcieć.
Igorilla "Wbrew", Kalejdoskop Records
7/10