Recenzja Hey "Błysk": Ze skromności atut
Paweł Waliński
Przez lata utrwalił się dziwny sposób patrzenia na Hey, jakby była to Nosowska i jakiś w miarę anonimowy zespół, który jej w tle pogrywa. "Błysk" to kolejny dowód na to, że to błędna optyka.
Niewiele zespołów pod naporem współczesności potrafi dokonać przeobrażenia takiego, które sprawia że nadal nadążają za rzeczywistością obiektywną. Jeszcze mniej jest takich w naszym kraju. Kiedy jakieś piętnaście lat temu Hey wychodził z grunge'u i tego, co obecnie nazwalibyśmy dziad-rockiem, zespół nie podjął szczególnego ryzyka, dosyć swobodnie wpadając w okolice niezal- i post-, a gitarzysta Paweł Krawczyk wyjątkowo zręcznie przechwycił pałeczkę. Dzięki temu Hey pozostają zespołem, który jest ważny i dla dotychczasowych fanów, i dla ludzi, których w momencie powstania zespołu nie było jeszcze na świecie. To duży sukces. I nie mam na myśli tylko aspektu komercyjnego.
Tymczasem zapowiedzi dotyczące "Błysku" sugerowały, że grupa po dwóch albumach w dosyć eksperymentalnej stylistyce ma zarzucić poszukiwania i znów grać proste piosenki. Szczęśliwie nie oznacza to, że Nosowska z chłopakami cierpią na złośliwego guza mózgu i w 2016 roku grają to, co dwadzieścia lat wcześniej, a tyle najwyżej, że formalnie numery są po prostu bardziej zwarte i piosenkowe. Brzmieniowo to nadal artystowski alternatywny pop, czy rock. I to zagrany z niemałym polotem, gdzie przy tym wyraźnie słychać, że nikt się na nic nie sili, nie ma ambicji ani schlebiania cudzym gustom, ani nagrania płyty będącej jakimś artystycznym monolitem.
Album otwiera tytułowy "Błysk", gdzie Nosowska melodeklamując zaczyna jakby cytatem z "Hollow Men" Eliota: "Spałam, gdy się kończył świat/Żadnych dźwięków, tylko błysk", czemu wtóruje krocząca transowa sekcja rytmiczna. "Szum" stanowiący heyowską interpretację shoegaze'ingu to już normalna piosenka, w której wszystko jest jak trzeba - znakomita linia wokalna niosąca fajny tekst i kopytowy refren. "Ku słońcu" od strony instrumentalnej (pochód basu, groove) brzmi odrobinę jak ostatnie Queens of the Stone Age, czyli oczywiście dobrze.
Energetyczną petardą jest singlowe "Prędko, prędzej", znów z riffem trochę a'la Homme i wziętym jakby ze złotej ery disco wokalem w mostku i refrenie. Słychać, że między Krawczykiem, a obsługującym klawisze Macukiem wytworzyła się naprawdę, naprawdę fajna chemia i panowie o muzyczną miedzę nie kłócą się jak Kargul z Pawlakiem, przeciwnie - wzajemnie po swoich poletkach spacerują, każdy z własną broną. W "Dalej" bas i gitara brzmią, jakby gościnnie obsługiwał je Frank Black. Pięknie wypada "2015", nawet jeśli numer ma w sobie (i muzyka, i słowa) coś ryzykownie kindermrocznego. Z odmętu depresji wyciąga nas tutaj muzyka, jakby pożyczona od zaprzyjaźnionej Gaby Kulki.
Nawiązując do wstępu: o inteligencji tekstów Nosowskiej napisano już opasłe tomiszcza. Dodałbym aneks o inteligencji pozostałych członków zespołu, bo jest słyszalna i w aranżacjach, i w produkcji (Marcin Bors). Sumuje się to na naprawdę znakomity alternatywny pop-rockowy krążek, który ze skromności, oszczędności potrafi wykuć sobie jeśli nie pomnik, to przynajmniej pomniczek. Przy czym skromność to tu szlachetność, a nie ubóstwo, bo spod form prostych na pozór można wyciągnąć niemało smaczków. Z pewnością do wielokrotnego użytku. Z pewnością dowód na to, że Hey nadal spokojnie radzi sobie na wodach polskiej muzyki. I że robią to z niebywałym taktem i godnością.
Hey "Błysk", Kayax
7/10