Recenzja Gorillaz "Humanz": Rozczarowanie roku
Kto jeszcze kilka lat temu przypuszczałby, że o Gorillaz przestanie się mówić samymi superlatywami? Cóż, "Humanz" udowadnia, że są ku temu wyraźne powody.
Gorillaz początkowo miało być tylko projektem stanowiącym dla Damona Albarna odskocznię od jego kariery w brit-popowym Blur. Muzyk był zresztą na tyle przekonany o swoim wizerunkowym niedostosowaniu do formuły pierwszej z grup, że nie tylko postanowił schować się za bandą rysunkowych postaci (za które to odpowiada rysownik Jamie Hewlett), ale również w pierwszej fazie istnienia projektu zaprzeczał, że ma z nim cokolwiek wspólnego. Stało się jednak coś, czego wówczas nikt się nie spodziewał: Gorillaz wyjątkowo sprawnie radziło sobie na listach przebojów, listach sprzedaży oraz ustach krytyków muzycznych, a Albarna zaczęto postrzegać jako muzycznego wizjonera.
To wszystko nie byłoby możliwe bez pomocy grupy Deltron 3030, która zaopatrzyła debiut Brytyjczyków w rapowe elementy. Na "Demon Days" ich rolę przejął dryfujący wówczas na fali Danger Mouse, kierujący muzykę zespołu w stronę bardziej alternatywnych klimatów, ustanawiając jednocześnie ich opus magnum.
"Humanz" - niestety - nie dorównuje poziomem do tamtych pozycji, ale wydaje się, że już dawno muzyka Gorillaz nie "kolportowała" tak wielu elementów czarnej muzyki. By to zobaczyć, wystarczy jeden rzut okiem na tracklistę. A pojawiają się tam m.in. Vince Staples, Danny Brown, Pusha T, De La Soul, Anthony Hamilton czy Grace Jones. Przy okazji wydaje się, że Albarn obrał tę przyprawę z jej rodowodu, kierując w zamian całość w stronę synth-popu.
Zobacz również:
Mimo istnienia pewnego obranego kierunku "Humanz" jawi się rozbuchana pozycja, w której największym problemem jest... brak charakteru. Gości jest tyle, iż w części numerów to właśnie Albarn powinien być podpisany jako featuring. A przecież wcześniej występy muzyków z zewnątrz - choć liczne - miały wyraźne kompozycyjne uzasadnienie i były tylko jednym z narzędzi służących osiągnięciu określonego celu. Tu często tego brakuje. Nie zrozumcie mnie źle: "Ascension" z Vince'em Staplesem to jeden z najlepszych momentów tego krążka, ale Albarn został tu tak zdominowany, że jest właściwie niezauważalny.
Singlowe "Saturnz Barz" irytuje manierą Popcaana za bardzo kontrastującą z atmosferą utworu, ale i tak charyzma tkwiąca w tym feacie odsuwa partię Albarna w tło. Ba, w funkowym "Strobelite" lidera Gorillaz nie ma wcale! Na szczęście udzielający się w utworze Peven Everret charyzmatycznie prowadzi swoją partię wokalną, czerpiąc wyraźnie z legend soulu.
Transparentność nowej pozycji Gorillaz wynika jednak przede wszystkim z faktu, że każdy numer to osobna opowieść, która w żaden sposób nie koresponduje ze sobą. Dlatego też najnowszy album Goryli łatwiej postrzegać jako zbiór piosenek niż pełnoprawny album. A przecież "Humanz" to nie nagrywane w trasie "The Fall" - to pozycja mająca ustanowić nowy początek w karierze grupy Albarna i Hewletta!
Pół biedy, gdyby jeszcze kompozycje były w pełni udane - niestety, padają ofiarą wysoko postawionej poprzeczki. "Momentz" z De La Soul nie dorasta do pięt legendarnej współpracy przy okazji "Feel Good Inc.", narzucając się z rave'ową stopą, stowarzyszoną z monotonnymi, przesterowanymi syntezatorami.
"Busted and Blue" miało być oddechem dla płyty na miarę "El Manana" czy "On Melancholy Hill", ale popada w krępującą słuchacza płaczliwość. "Sex Murder Party" początkowo intryguje płynącą w tle melodią (to klawesyn?), ale po chwili okazuje się, że pomysłów na więcej zwyczajnie zabrakło. Najciekawiej prezentują się wymienione wcześniej "Strobelite" oraz "Ascension", do których można dopisać "Andromedę", tkwiącą w nieco melancholijnym disco i rzucającym nieziemski syntezator w ramach refrenu.
"Humanz" nie jest tak skrajnie złe, jak niektórzy chcieliby twierdzić - to pozycja co najwyżej mocno średnia z nielicznymi przebłyskami. Jednak gdy weźmiemy pod uwagę wysokie oczekiwania względem albumu, nowy album Gorillaz spokojnie może walczyć o miano rozczarowania roku. I nie zmienia tego nawet udział Noela Gallaghera z Oasis w jednym z utworów.
Gorillaz "Humanz", Warner
5/10