Reklama

Recenzja Ghost "Prequelle": Msza z kolorowymi lampkami

Tobias Forge może i makijażem sugeruje brak nosa. Nosa jednak ma. Do biznesu. I refrenów jak z mokrych marzeń każdego fana retro rocka.

Tobias Forge może i makijażem sugeruje brak nosa. Nosa jednak ma. Do biznesu. I refrenów jak z mokrych marzeń każdego fana retro rocka.
Okładka płyty "Prequelle" grupy Ghost /

"Meliora" światło dzienne ujrzała trzy lata temu. Od tego czasu zespół zdążył zagrać długaśne trasy, nierzadko pobyć headlinerem pokaźnych festiwali muzycznych, praktycznie rozpaść się, spędzić niezliczone godziny na sali sądowej, zreformować w nowym składzie (przypuszczamy) i nagrać takie numery, że wszystkie aspirujące do ich statusu zespoły próbujące łączyć elementy dooma z discopolową wręcz przebojowością, wyrwały sobie pewnie ze zgryzoty połowę kudłoszczurzego futra. Batalie w ghostowym obozie uświadomiły również wszystkim tym, którzy mogli wcześniej tego nie wiedzieć (są tacy?), że Ghost to de facto Forge. Kropka. Czy raczej: "amen".

Reklama

Tym razem zrezygnowano z kolejnego numerkiem Emeritusa, bo ileż było można (oj, spokojnie można było do dwucyfrówki)? W głównej roli na "Prequelle" mamy więc Kardynała Copię, owoc połączenia nie do końca idealnej protetyki (ang. prosthetics - ciężko to przełożyć jako prostą polską "maskę") z łotrzykowskim lansem na alfonsa z wąsikiem.

Copia, za sprawą niższego nominalnego stopnia w hierarchii, może sobie pozwolić na to, czego papieżom robić nie wypadało. W pierwszym singlowym "Rats" tańczy więc w tradycji Kevina Bacona z "Footloose". A to, cytując marvellowskiego Star-Lorda, przecież największy film w historii kina. Muzycznie za to rewolucji nie ma. Choć różnice są.

Jak "Infestissumam" brzmiał leciutko, niemal soft-rockowo, gdzieś wręcz w okolicach Small Faces, a "Meliora" kłaniała się już bardziej heavy-thrashowym riffom Kinga Diamonda i Mercyful Fate, tak tym razem Kardynał i ghoule brzmią jak piekielny odpowiednik Van Halen z końcówki gardłowania w nim Lee Rotha. Serio. Gdyby tak odświeżyć brzmienie "Jump", dociążyć odrobinę sekcję oraz gitary i zmienić tekst tak, żeby skakało się w nim do piekielnego tygla, spokojnie mógłby na "Prequelle" trafić.

O tym, jak mocno płyta ciąży ku ejtisowemu glam metalowi (ja wolę określenie "pudel metal") przekonują tony użytych klawiszy, czy choćby pojawiający się w "Miasmie"... saksofon. "Danse Macabre" z kolei mógłby z powodzeniem nagrać w epoce niejaki Mr. Mister. Nawet tło by pasowało, bo jeden z jego dwóch wielkich hitów zatytułowany był wszak "Kyrie [eleison]".

Paczcie wszyscy, co na tym kramie sprzedają - małpy ludziom, ludzi małpom! Bo jak inaczej skomentować, że coś tak brzmiącego będzie jednym z najlepiej sprzedających się metalowych albumów 2018 roku? W epoce, kiedy glam metalem i w ogóle metalem ejtisowym zajmują się już tylko najbardziej zatwardziałe grupy rekonstrukcyjne, Ghost bezczelnie, ze zwinnością typowego Mirka, handlarza samochodami, ciśnie ludożerce stuprocentowo odgrzewanego kotleta. Z tym, że to kotlet z przedniego wołowego rozbratla, w dodatku doprawiany przez gwiazdkowego kucharza.

Bo tak produkcja, jak i melodie na "Prequelle" to, trzymając się kulinarnych porównań - creme de la creme rockowego grania. I linie wokalne. Niby proste, ale często lecące patentem z przeskakiwaniem o oktawę do góry. A to przecież każdy miłośnik podśpiewywania pod nosem lubi najbardziej.

Chapeau bas. Nie jest to może wielki rockowy szwindel, ale na pewno szwindel znakomity i znakomicie wyegzekwowany. Ghostom udało się po raz czwarty. Może nawet lepiej, niż dotychczas. Mamy półmetek roku, ale już wiadomo, co za sześć miesięcy będzie królować w gatunkowych podsumowaniach. I tyle. Idę śpiewać. To znaczy mrocznie inkantować na tej ich mszy z kolorowymi lampkami.

Ghost "Prequelle", Universal Music Poland

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ghost | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy