Recenzja Father John Misty "God's Favourite Customer": Kiedy życie staje do góry nogami

Kariera muzyczna Josha Tillmana trwa od kilkunastu lat. Najpierw pod własnym nazwiskiem, w międzyczasie zahaczając o prace zespołowe, na przykład z Fleet Foxes, aż w końcu zakwitła pod szyldem Father John Misty. I to wcale nie wyczekiwanym, opublikowanym w zeszłym roku albumem "Pure Comedy". Ten był bardzo dobry, ale to dopiero tegoroczna premiera zmiata z nóg.

Father John Misty na okładce płyty "God's Favourite Customer"
Father John Misty na okładce płyty "God's Favourite Customer" 

Legenda głosi, że "God's Favorite Customer", czwarty album studyjny Ojca Johna Misty, powstawał przez sześć nieszczęśliwych dla autora tygodni, gdy po jakimś strasznym wydarzeniu jego życie stanęło do góry nogami. Z tej tragedii Tillman wykuł dziesięć szczerych jak słowa matki piosenek, jedna piękniejsza od poprzedniej, całość zaś bije na głowę "Pure Comedy". Tam jeszcze autor jawił się jako śmieszek, satyryk, człowiek pełen ironii, narzekający na ludzi i świat koleś. Teraz już wiem, że to była przykrywka. Płytą "God's Favorite Customer" muzyk mówi nam o sobie więcej nić kiedykolwiek wcześniej.

Smutne, refleksyjne, proste kompozycje Tillmana urzekają jak mało kiedy. Chociażby jedna z pierwszych na albumie - "Mr. Tillman". Podmiot mówi do kogoś, kto jest na granicy rozpaczy. Ten wyglądający czasem na dupka człowiek potrafi tak pięknie śpiewa o rozpaczy? Panie Tillman, polubiłam pana jeszcze bardziej. Przy okazji "Pure Comedy" już się martwiłam, że rośnie nam kolejny Mark Kozelek, wiecznie narzekający, pełen gniewu człowiek. Jak dobrze, że się pomyliłam.

Który piosenkopisarz nie chciałby napisać takiego numeru, który ludzie zapamiętają na lata? Tillman rośnie w swoim fachu, jego warsztat doskonali się z każdym albumem. A wersy takie jak "What would it sound like if you were the songwriter / And you made your living off of me? / Would you detail your near-constant consternation? / Or the way my very presence makes your muses up and flee?" to przecież złoto.

Zresztą, nawet nie ma co wymieniać faworytów, bo na całym albumie nie znajduję ani jednego słabszego kawałka. A zaczyna się pięknie od "Hangout at the Gallows", gdzie słyszę echa różnych wielkich (chociażby Beatlesów), którzy kładli podwaliny pod scenę, na której właśnie stoi Misty. Poza to, co robi on ze swoim wokalem w tej piosence to mistrzostwo.

Napięcie rośnie i spada na "God's Favorite Customer" i wbrew temu, co wyczytaliście tu wcześniej, to nie jest płyta składająca się wyłącznie z powolnych, smętnych melodii. Sięgnijmy na przykład po takie "Date Night" - taneczne, przyjemne, zalatujące delikatnie muzyką country.

Dookoła więcej takich luźnych momentów, Father znalazł już jakiś czas temu miejsce na dobre popowe brzmienia w swojej muzyce. Jak dobrze, że nie ma zamiaru się z nimi żegnać.

Father John Misty "God's Favourite Customer", Mystic Production

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas