Recenzja Eros Ramazzotti "Vita Ce N'è": Kozę wyprowadzić!
Paweł Waliński
Czas leci. Eros Ramazzotti na nowej płycie poddaje refleksji swoje życie w połowie szóstego krzyżyka. A robi to tak, że i słuchacz zaczyna się martwić. Własną starością, przemijaniem, stanem Włoch i Włochów.
Pamiętacie jeszcze Erosa? To taki sympatyczny pan z Italii, który przebił się do świadomości fanów muzyki na całym świecie piosenką o kozie ("Più Bella Cosa", co po polsku nie znaczy "Taka piękna koza", ale przyjmijmy, że znaczy). Tekstowi o kozie towarzyszyła kozia oprawa muzyczna, bo równie "specyficznego" wokalu, jak Eros, nie miał chyba nikt, a przynajmniej nie ma od śmierci Gene'a Pitneya.
Ale numer swoje zrobił, bo płyta, na której się znalazł, "Dove c'e Musica", głównie za sprawą rynku własnego i niemieckiego, osiągnęła sprzedaż na godnym szacunku poziomie 4,2 miliona egzemplarzy. I jasne, że można wyzłośliwiać się, że Eros gros sprzedanych sztuk uzyskał w krajach, które dały światu Modern Talking, Boney M, Sabrinę i Savage, ale matematyka nie kłamie. Sam Waliński sprzedaj choć czterysta tysięcy, to będziesz sobie Ramazzottiego krytykował.
Pewnie każdemu w okresie dojrzewania towarzyszył Eros. Pewnie nie u każdego był to akurat Eros Ramazzotti. Pomijając jednak niezbywalną tendencję do łkania i aranżacje swoim rozmachem zawstydzające nawet najbardziej przerażające power-metalowe potworki w stylu Sabatona, sympatyczny Włoch miał niejeden naprawdę fajnie napisany kawałek.
Miał. Bo jego nowa płyta to już raczej jednoznaczny muzyczny horror. I nie myślcie sobie: "dobry włoski horror", "Dario Argento". Prędzej: "Cannibal Holocaust" i "Ruggero Deodato". Czyli jeśli dobre, to tylko ironicznie. Na czternastym albumie uleciał bowiem gdzieś z Erosa talent do pisania fajnych piosenek. Albo "uleciał zupełnie", bo bez bicia przyznaję, że co najmniej kilku jego ostatnich studyjnych dokonań sumiennie nie śledziłem. Ale kto sumiennie śledził, niech pierwszy rzuci kulką mozarelli.
"Vita Ce N'è" Włoch promuje za pomocą kampanii w serwisach społecznościowych. Jako pierwszy artysta w swoim kraju podjął współpracę z regionalnym oddziałem Facebooka, a premierę płyty i kalendarium trasy koncertowej ogłosił korzystając z ichniego nowego narzędzia "Video Premiere". O ile jednak z nowoczesnymi technologiami utrzymuje jakikolwiek kontakt, o tyle kompletnie nie utrzymuje go z tym, jak brzmi współczesna muzyka rozrywkowa. I nie, nie jest to szlachetna patyna, eleganckie bycie "odrobinę niedzisiejszym" w wykonaniu faceta w wieku mocno już średnim, co by stanowiło całkiem rozsądną kombinację. To po prostu przekonanie, że jeśli wyprodukuje się całą płytę na poziomie jingla z reklamy Mango Gdynia, to choćbyśmy mieli już 2018 rok i tak uda się to jakoś przepchnąć.
Przekonanie, że jeśli nagra się kawałki, które ciężko odróżnić jeden od drugiego, to ludzie je ze sobą faktycznie pomylą i jeden singel będzie promował drugi. Wreszcie, że jeśli wyda się równocześnie hiszpańskojęzyczną wersję płyty, a jeszcze zrobi ukłon w kierunku publiczności latynoamerykańskiej ("Per Le Strade Una Canzone"), wykonując wespół z Luisem Fonsi coś, co brzmi jak cumbia wyjęta wprost z sennego koszmaru członków zespołu Lucho Bermùdez, to znów w czterech milionach domów na świecie będzie się biegać w rozchełstanej koszuli po ulicach Mediolanu czy innego Rzymu, a kobiety będą mdleć i marzyć, by piękny Eros pośród burzy, nawałnicy, czy innej śnieżycy podbiegł do nich z makinetką i nalał do filiżanki najprzedniejszego espresso. Nie ma espresso, jest ekspreso. Kozę wyprowadzić!
Eros Ramazzotti "Vita Ce N'è", Universal
2/10
PS Eros Ramazzotti zaśpiewa 20 października 2019 r. na Torwarze w Warszawie.