Recenzja Eminem "Revival": Marshall, wstydu nie masz

Świetny raper, tyle że dyskografii świetnej nie ma. "Revival" jest kolejną rozczarowującą płytą Mathersa. Tym razem naprawdę słabą. Ciężkie 78 minut.

"Revival" Eminema to nuda nad nudami
"Revival" Eminema to nuda nad nudami 

Kiedy Eminem obwoływał się "bogiem rapu", nikt specjalnie nie protestował, świadom tego jak wyglądają wyniki sprzedaży i że ma do czynienia z typem, który złoży wersy rymujące się piętnastokrotnie, zarówno od przodu, jak i od tyłu. Celebryci pogodzili się już dawno z tym, że są obrażani, bo zniewaga z tych akurat ust dawała sporo więcej niż komplementy z szeregu innych, nabotoksowanych.

Mathers mógł nagrać naprawdę wszystko. Zaprosić dowolnych gości, dowolnych producentów, powiedzieć co mu się żywnie podoba bez oglądania się na kogokolwiek. A co zrobił? Asłuchalny krążek próbujący właśnie wszystkich zadowolić, idiotycznie knajacki i obrzydliwie popowy zarazem. Marność nad marnościami, nuda nad nudami.

Najbardziej razi brak umiaru. Ze swoim permanentnym pobudzeniem Eminem jest jak niereformowalny, stary jamnik, nieustannie kłapiący szczęką przy nogawkach spodni. Słucha się go z przyjemnością analogiczną do słuchania silnika w samochodzie kierowcy, który lubi wysokie obroty, ale nie lubi zmieniać biegów.

"Offended" bije ponoć rekord szybkości, pada tam 6,71 słowa na sekundę. Tylko kogo to obchodzi. Lepiej, człowieku, przestałbyś na mnie krzyczeć, nadużywać tych kreskówkowych intonacji, chłostać terkoczącymi linijkami napuchniętymi od ściśniętych, jednosylabowych słów. I odczepiłbyś się od tych napuszonych, podniosłych bitów, z toną pogłosu na bębnach, notoryczną nadaranżacją i refrenami brzmiącymi jakby Celine Dion pisała je z myślą o gali oscarowej.

EminemFrank Micelotta/PictureGroupEast News

Wyobrażam sobie historię powstania takiego "Nowhere Fast": najpierw rozsypał się worek z perkusjami, potem wrzucono sekcję smyków piłujących przez cały utwór, w międzyczasie Kehlani dośpiewała coś mdlącego i idealnie nijakiego... Voila! "Like Home", antysystemowy, polityczny numer, dostał oprawę w stylu połączenia Toto, Enyi i ścieżki dźwiękowej filmów Baza Luhrmanna. Co to za impeachment do słodkich pianin?! To kolejny już niestety argument potwierdzający tezę, że Just Blaze podpisze się pod każdą szmirą.

Mało? Nad "In Your Head" powinien pochylić się prokurator - kompozycję Cranberries zgwałcono bowiem ze szczególnym okrucieństwem. Proszę wybaczyć niestosowność tej metafory, udzieliło mi się, bo Em ma tu sporo takich rarytasów prosto z licealnej szatni. Zresztą i tak lepsze to od groteskowej, miejmy nadzieję, że mniej koniunkturalnej niż się wydaje mowy obronnej pisanej z myślą o czarnej społeczności w zmiażdżonym już w recenzjach "Untouchable". Macklemore też się na tym przejechał, a i tak wypadł lepiej.

Pomińmy już fakt, że Mathers pędzi niczym Forrest Gump, któremu nie wywieszono transparentu z napisem "Stop". Jego płyta to pudełko przeterminowanych czekoladek, zawsze wiesz, że to, co cię trafi, to szlag. Kolejna część telenoweli związanej z byłą żoną Kim w "Bad Husband", znane na wylot horrocorowe zabawy we "Framed", jeszcze jedna dedykacja dla córki w "Castle" i krucjata przeciw Trumpowi w "Like Home"? Ile można sprzedawać to samo.

A w międzyczasie sinusoida - albo kajanie się jak w "Walk On Water", albo jakieś pyskówko-przechwałki. I znowu dostanie się bitom, niemniej zapraszanie Ricka Rubina do współpracy w 2017 roku to strzał w kolano. To miało sens kiedy Jay-Z nagrywał swój czarny album, ale teraz? Wszystko, co rockowe jest na "Revival" tak cheesy, że uzupełni wam zapas wapnia na rok. O samplowaniu "I'm Gonna Love You Just a Little More Baby" Barry'ego White'a nie chce mi się nawet pisać. Takich kawałków było ponad dwieście.

Tak szczerze, to nie wiem czy jest na "Revival" jeden w pełni satysfakcjonujący numer. Najbliżej do tego miana "Chloraseptic", bo Porter, ziomek z D12, wykręcił porządny bas, gospodarz nawiązał do modnych, południowych flow, a gdy przekonuje, że jest dla rapu tym czym dżins dla Springsteena i że jest tu Schoolym D, podczas gdy jego adwersarz co najwyżej Spooniem G, można mu uwierzyć. Ale nawet tam jest sporo przestrzelonych wersów, zupełnie zbyteczny chór i refren, który bardziej szkodzi niż pomaga.

Oczywiście żadne płacze i żadne krzyki nie przekonają bezkrytycznych fanów Eminema, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Sam zainteresowany niedawno przyznał w wywiadzie dla "Vulture", że "Encore" i "Relapse" były słabymi albumami. Ze słabo przyjmowanego za oceanem "Revival" też się będzie jeszcze tłumaczyć, to kwestia czasu. Ma z czego.

Eminem "Revival", Universal

3/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas