Recenzja Dick4Dick "Dick4Dick is a Woo!Man": Szalona frajda
Niech wam ktoś głośno powie tytuł nowej płyty Dick4Dick. Co sobie wtedy myślicie? "Nic nie wiadomo" to już za bardzo oklepany slogan w ich przypadku.
Według zapowiedzi samych członków zespołu "Dick4Dick is a Woo!Man" jest kwintesencją stylu zespołu. Po pierwszym odsłuchu ciężko przyznać im rację, bo tym razem panowie chyba za dużo nasłuchali się Giorgio Morodera, aczkolwiek z każdym kolejnym warto się zastanowić, w którym momencie oszukują (szukaj sobie słuchaczu "Summer Remains"), a w którym bawią się ze swoim odbiorcą. Takie już są te zespoły z Trójmiasta (halo, Tymon).
Zaczyna się bez trzymanki i... tak już jest do samego końca. Natalia Nykiel powinna być wdzięczna za udział w "First Moon Landing", bo to najlepsza rzecz, jaką do tej pory nagrała. Co potem? Standardowy D4D ostatnich lat, czyli alternatywna dyskoteka, porywające beaty i szalone BPM-y, które gdzieniegdzie mieszają się ze spokojniejszym klimatem a'la "Galaxy" (Julita Zielińska rap w tym numerze mogła sobie spokojnie darować, bo brzmi równie komicznie, co Urszula w "Pokonamy falę"). Syntezatory rozgrzane są do czerwoności ("Down to the Bottom"!), Dicki w swoim zamierzeniu porywają słuchacza w podróż i to im się udaje z nawiązką.
Dziwnie to zabrzmi, szczególnie w kontekście samej nazwy zespołu, ale Dick4Dick bardzo sprytnie połączyli stare z nowym. Nie dość, że album to po części wypadkowa wcześniejszych dokonań zespołu, to na dodatek zaproszeni goście (wszędzie są żeńskie wokale!) pochodzą z totalnie różnych bajek. Z jednej strony młodzi i gniewni, jak wspomniana już Nykiel, z drugiej trochę zapomniana już Marsija. Nie dość, że przywołująca w pamięci obrazy swojego Loco Star, to w dodatku ta, która w pewnym momencie wyznaczała trendy w undergroundowym i chwytliwym graniu. Coś to przypomina? Jasne, dużo obrazków działalności samego D4D, które kiedyś chciało takie być, starało się, natomiast obecnie... tylko gra.
Szkoda, że "Dick4Dick is a Woo!Man" to materiał raczej koncertowy, mimo że nie ma zbyt pokaźnej liczby dobrych refrenów. Studyjnych sztuczek też za wiele tu nie ma, mimo że mają bardzo dużo odwagi w pisaniu utworów. Czasami zdarzają się też przesadzone zabawy z wokalami Dicków, wielowymiarowe kompozycje bywają strasznie nierówne, bo obok świetnych "I Can't Be You" czy "Bunga Bunga", znajdują się potworki w postaci tytułowego numeru i nieszczęsnych gościnnych zwrotek Woskiej.
Już poprzedni album, "5", zwiastował lepsze rzeczy, ale jeszcze nie nagrał płyty, godnej swojego potencjału. Z "Dick4Dick is a Woo!Man" jest podobnie. Rozwinięcie formy, a nawet luźna kontynuacja wobec której nie można mieć większych wymagań. Bez wielkich oczekiwań daje najwięcej frajdy. Niekontrolowanej, dziwnej, szalonej, ale przynajmniej "jakiejś", co przecież samo w sobie też jest dużym plusem.
Dick4Dick "Dick4Dick is a Woo!Man", Mystic
6/10