Recenzja Cleo"Bastet": Kame(c)leon
Paweł Waliński
Nowa płyta artystki to zręczna podróż po wszystkim, co dziś dobrze się sprzedaje. A zatem skutecznie pewnie realizuje założenia.
Skromne były początki Joanny Klepko. Klęska w talent show, nagrywanie do szuflady. A później odpaliła jak petarda. Słowiańskie podrygi w towarzystwie Donatana, maślany skandal na Eurowizji, nieźle przyjęta solówka "Hiper/Chimera". Na koniec (póki co) mamy "Bastet". A ta jest zbiorkiem wszystkiego, co modne za naszymi zachodnimi granicami i co spokojnie można było przenieść na nasz grunt zupełnie nic nie ryzykując.
Z definicji nic w tym złego, bo muzyka popularna rządzi się swoimi prawami i oryginalność nie zawsze jest w niej największym atutem. Jeśli z kolei większe artystyczne ambicje odpuścić, na "Bastet" jest wcale nieźle i się dzieje się. Znajdziemy tu i r'n'b ("List", "Na pół"), i taneczno-hip hopowe wyobrażenie o muzyce starożytnego Egiptu (numer tytułowy), i sformatowany pod radio pop ("Mi-się") czy pop-house ("N-O-C"). Kolorów więc nie brakuje, choć wydawać by się mogło, że ktoś tu po prostu puścił soczystą salwę na zasadzie "jak nie załapie jedno, załapie drugie". To jednak zapewne wrażenie subiektywne, więc możemy je sobie odpuścić.
Produkcja. Tak, jak drzewiej mawiało się, że polski pop jest dobre sto lat za Zachodem i muzyczni komentatorzy niemożliwie ekscytowali się, że coś od nas może brzmieć jak zagraniczne, tak dziś, przy całym dostępie technologii i profesjonalizacji polskiego rynku muzycznego, brzmienie dające radę doścignąć Zachód jest praktycznie standardem. Tak jest i na "Bastet". Zrobiona ta płyta jest na bardzo wysokim, bardzo współczesnym poziomie. Wstydu kompletnie nie ma. Jeśli do czegoś się czepiać, to do błahości dużej części kompozycji. Choć to znów dokładnie ten sam zarzut, jaki idealnie pasuje i do zagranicznych przedstawicieli takiego grania.
Masakrycznie manieryczny jest za to wokal samej Cleo. Ten po dwóch-trzech numerach męczy już niemożliwie. Ale i tu jest druga strona medalu: w całości pewnie "Bastet" nikt nie będzie słuchał. To przecież muzyka wprost stworzona do tego, żeby być rżnięta na single. Przeszkadzają też rzeczy, które nasza bohaterka wyśpiewuje. Pełno na płycie częstochowskich rymów i banałów, może jeszcze nie głupawych, ale przynajmniej głupiutkich. A mogłoby być lepiej, czego dowodem całkiem przyjemne gry słów we wspomnianym "Mi-się".
Po stronie atutów z kolei możemy postawić to, że za każdym razem, kiedy Cleo nagrała na "Bastet" numer taneczny, to jest on naprawdę skuteczny i wróżyć mu można naprawdę niezłą przyszłość parkietową. Drugi atut to brak typowego dla polskiej kobiecej muzyki kwękolenia. Użalania się nad sobą, niedobrymi partnerami, co to swojej baby nie szanują, chodzą na boki, a ona może najwyżej wieczorem zażerać się lodami. Nie. Obraz kobiety w muzyce Cleo jest odrobinę wręcz feministyczny. I bardzo dobrze.
Sumarycznie: płyta w kratkę, czy może w kame(C)leona. Kilka naprawdę niezłych energetycznych singli. Jest do czego potańczyć. Produkcja światowa. Męczący wokal. Słabe balladki. No, ale w życiu zazwyczaj nie ma tak, że możemy mieć wszystko, czego chcemy, nieprawdaż? Dowodem tego fakt, jak "Bastet" radzi sobie na rynku. Dla popu to wszak najważniejszy wyznacznik sukcesu.
Cleo"Bastet", MyMusic/Universal
6/10
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***