Recenzja Billy Corgan "AEGEA": Odkurzone odkurzacze
Paweł Waliński
Lider The Smashing Pumpkins zapowiada na przyszły rok aż dwa longplaye formacji. Czas oczekiwania umila (?) nam solową płytą eksperymentalną, która brzmi, jakby sąsiad odkurzał.
Bo na "AEGEA" próżno szukać gitarowego zgiełku grunge'u, czy post-grunge'u. Nie. Na nagraniu mamy do czynienia z czystej próby ambientalnym eksperymentatorstwem, poznaczonym również noise'em i repetytywną elektroniką. Nie jest to rzecz nowa, bo Corgan nagrywał "AEGEĘ" w odległym już dziś 2007 roku, więc prawie dekadę temu. Mało tego - opóźnione wydanie i tak jest reglamentowane, bo wyciśnięto jedynie 250 sztuk, z których każda jest ręcznie podpisana przez samego autora.
"AEGEA jest w swojej naturze eksperymentalna i prędzej brzmi jak soundtrack to jakiegoś zaginionego zagranicznego filmu, niż muzyka z jaką zwykle się mnie łączy" - mówił muzyk. - "Kiedy słucham jej dziś, podoba mi się, jak album się rozwija. Ma cechy tak medytacyjne, jak kosmiczne, ale jednocześnie nie alienujące".
Faktycznie. Dźwięki z "AEGEI" doskonale sprawdzałyby się jako soundtrack do jakiegoś survival horroru, czy futurystycznego thrillera. Płyta jest niemożliwie długaśna, bo trwa aż 90 minut (sic!), który to czas podzielony jest na zaledwie cztery numery. Czy bardzo boli? Dla przeciętnego rockowo zorientowanego fana Smashing Pumpkins, płyta może być nudząca, niestrawna, może wręcz absurdalna. Co bardziej osłuchani entuzjaści talentu Corgana znajdą z kolei na "AEGEI" bardzo umiejętnie budowane dark ambientowe struktury. Niepokojące, studzienne, przesiąknięte klaustrofobicznym klimatem "Obcego", "Prometeusza", "Space Hulka". Tu się wszystko zgadza. Corgan klimat tka zręcznie. Siedzimy sobie w jakiejś zimnej jaskini na obcej planecie, przy wtórze białego szumu z wszystkich naszych ultra-pożytecznych elektronicznych gadżetów. W sąsiedniej komorze kolega skrawaniem wypracowuje przejście do kolejnego korytarza, a gdzieś w nieokreślonej dali czai się na nas brygada żarłocznych obcych. W nieokreślonej - podkreślam - zagrożenie jest tu bardziej sygnalizowane, niż stanowi bezpośrednie niebezpieczeństwo. Tyle, jeśli byśmy chcieli jakoś opisać klimat.
Co z kolei na albumie jest niekoniecznie fajne? To, że jest od początku do końca wtórny wobec tego, co działo się w klasyce ambientu i dark ambientu przez co najmniej dwadzieścia lat. Żadnych nowych ścieżek Corgan nie przeciera, prędzej lokuje się w strefie ambientowego bezpieczeństwa. Co nie jest w sumie jakimś straszliwym grzechem, jednak fani gatunku z pewnością słuchali tego wszystkiego już setki razy. Drugą wadą jest rozwlekła struktura - nie oszukujmy się - po czterdziestu minutach czuć zmęczenie materiału. Wspomniana repetytywna elektronika też nie zaskakuje - Corgan jedzie na patentach znanych już od czasu Terry'ego Rileya. Ameryki nie odkrywa. Choć przyznać należy, że jeśli coś takiego nagrywa się od niechcenia, gdzieś tam do szuflady, to autorowi należy się szacun. Bo przy wszystkich moich zarzutach (no przecież do czegoś przyczepić się trzeba) nagranie jest jak najbardziej udane i spokojnie mogłoby wyjść spod ręki tuzów gatunku, a nie rockandrollowego enfant terrible. W sumie szkoda, że "AEGEA" - póki co - wygląda na jednorazówkę, bo nie miałbym nic przeciw, by co jakiś czas sprawdzać, jak sprawują się corganowskie odkurzacze.
Billy Corgan "AEGEA", wydawnictwo własne
7/10