Reklama

Recenzja Bibobit "Podróżnik": Jazz z telewizji śniadaniowej

Jak można odciąć się od dokonań Just 5? Wystarczy nagrać "Podróżnika".

Jak można odciąć się od dokonań Just 5? Wystarczy nagrać "Podróżnika".
Okładka debiutanckiej płyty grupy Bibobit /

Brakuje na polskiej scenie przyzwoitego acid jazzu... do kotleta. Takiego, którego bez wstydu będzie można pokazywać w programach śniadaniowych i nie będzie powodował nerwowych odruchów. Ba, również takiego, który nie będzie oszukiwał widza, bo artyści wiedzą, jak poprawnie trzymać instrumenty. Może wydawać się to śmieszne, ale przecież bywały i takie sytuacje.

Taką lukę wypełnia "Podróżnik", debiutancki album grupy Bibobit, który okazuje się bardzo rozsądnym wyborem w wyborze lekkiego i niezobowiązującego grania. Nie warto jednak wierzyć informacjom prasowym, zwłaszcza tym, które mówią o jakimś zjawisku i unikacie na rodzimej scenie muzycznej. Tak jest właśnie w tym przypadku. Zapala się lampka ostrzegawcza, świeci bardzo mocno i szybko gaśnie, w momencie kiedy przychodzi do głowy kilka projektów, które zrobiły małą furorę w środowisku. Halo, Urbanator oraz Eskaubei i Tomek Nowak Quartet się kłaniają! Przecież to ten sam worek!

Reklama

Michał Urbaniak często dobierał sobie dobrych raperów i wokalistów, nie wspominając już o Eskaubei, bo ten często swoją liryką gonił muzyczne popisy kolegów. W przypadku Bibobitu jest zupełnie inaczej. O ile muzycznie nie ma się absolutnie do czego przyczepić, to już o wiele gorzej jest z tekstami i wokalami, zwłaszcza z rapem, bo ten Danielowi Moszczyńskiemu (tak, byłemu członkowi pewnego boysbandu, który pod koniec lat 90. robił furorę wśród nastolatek) zwyczajnie nie wychodzi. Flow istnieje tylko teoretycznie, a proste rymy pojawiają się na potęgę, czego najlepszym dowodem są "Monologi". Wielki plusem jest płynne przejście z rapu na śpiew - koniecznie trzeba odnotować tutaj fakt istnienia bonusowej "Plotki".

Najlepsze wokalne momenty są wtedy, kiedy Moszczyński śpiewa. Brzmi to o wiele bardziej naturalnie i nie musi się wysilać, bo przychodzi mu to z wielkim luzem. Przykłady? Proszę bardzo. Musi podobać się storytelling "Jasiu", którego nie powstydziłby się nawet Łona, więc trudno o lepszy komplement. Za prosty koncept "Przepisu" inni wokaliści powinni się wstydzić, że sami na to nie wpadli.

W porównaniu do dwóch wcześniejszych przykładów, Michała Urbaniaka i Eskaubei, Bibobit oferuje o wiele więcej lekkości w samej muzyce. "Podróżnik" jest o wiele bardziej przyjaznym i przystępnym materiałem nie tylko dla niedzielnego słuchacza, ale również zaprawionego w bojach fana Roberta Glaspera, czy nawet Brand New Heavies i Incognito. Muzycznie dzieje się tutaj bardzo dużo - kompozycje są bardzo przemyślane, płyną ("Sietak"!), groove i vibe nie są im obce. Doskonale to słychać zwłaszcza w afrobeatowych echach "Metaficznego", czy fusion "Przepisu". Żeby nie było jednak tak kolorowo, to panowie mogli sobie jednak odpuścić solówki gitarowe w "Napadzie", bo te zepsuły efekt końcowy.

Jak całościowo wypada debiutancki longplay grupy? Nieźle, tym bardziej że można tu znaleźć sporo elektronicznych smaczków, gdzieniegdzie pojawia się nawet talk box ("Czasami"), a sam aranż daje mnóstwo frajdy dla wprawnego ucha, zwłaszcza z dęciakami. Na początek wiosny jak znalazł, ale chyba tylko wtedy. Niemniej - warto.

Bibobit "Podróżnik", Plac Kultury

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bibobit | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy