Recenzja Ballady i Romanse "Córki Dancingu": Dancingowe czary mary
Tomek Doksa
Kiedy Ballady i Romanse najpierw kuszą słowami: "Daj mi rękę, zabiorę cię do Disneylandu", można się spodziewać - zgodnie z tytułem ich najnowszej płyty - rzeczywiście dancingowych fajerwerków. Ale chwilę później rzucają: "Pokażę ci jak płonie Paryż" i już wiadomo, że nic na tym krążku nie będzie takie, jakim się wydaje.
Oczywiście obejrzenie filmu "Córki Dancingu" jest przed odtworzeniem tego albumu bardzo wskazane, w końcu nowa propozycja sióstr Wrońskich jest z nim nierozerwalnie związana. To za te piosenki Ballady i Romanse zostały nagrodzone na festiwalu filmowym w Nashville specjalną nagrodą muzyczną, to te same melodie podnosiły niejednokrotnie notę recenzji obrazu Agnieszki Smoczyńskiej. Ale uwaga - śmiało powinno po ten krążek sięgnąć także ci, którzy "Córek" w ogóle nie widzieli. Kontekst oczywiście w zetknięciu z tą płytą będzie pomocny, ale broni się też jako osobne dzieło. Tym bardziej, że wiele na nim muzyki nieznanej, albo takiej, którą w kinie zagadały filmowe dialogi albo - nie daj Boże - mlaskająca obok para.
Same autorki albumu mówiły już w przedpremierowych wywiadach, że dopiero w pracy nad krążkiem na dobre popuściły wodze swojej muzycznej fantazji i tu podkręciły aranże, dam dorzuciły więcej emocji, gdzie indziej - jak w "Czary mary" - zaskoczyły same siebie tanecznym groovem. Warto tylko wszystkich ostrzec, że jest to płyta bardzo osobliwa. Na pewno każdy z was słyszał w życiu lepsze wykonania "Byłaś serca biciem" i "Daj mi tę noc", słyszeliście też niejednokrotnie lepszą, inspirowaną kiczowatymi latami 80., elektronikę niż ta tutaj, ale w "Córkach Dancingu" nie o ściganie się z kimkolwiek chodzi. To fascynująca na swój sposób, zamknięta muzyczna opowieść, w której próbujące dotąd na nowo definiować na polskiej scenie pojęcie "poezji śpiewanej" siostry Wrońskie, znajdują dla siebie jeszcze ciekawszą niż dotąd formę wyrazu, tyle że na ejtisowym fundamencie.
Rozumiem, że koncepcja "Proroka", "Policjantki" czy "Przyszłam do miasta" dedykowana jest i wynika w prostej linii z filmowej opowieści, w którą Ballady i Romanse były zaangażowane, ale pozwolę sobie w tym miejscu złożyć postulat, by nowo podbitych z producenckim wsparciem Marcina Macuka elektronicznych (nie mylić z tanecznymi!) rejonów, prędko nie opuszczały. Bardzo im do twarzy w tej surowej, muzycznej konwencji i bardzo jestem ciekaw, jak ta ich miejska poezja mogłaby ewoluować w podobnej, transowo-dancingowej stylistyce na kolejnym wydawnictwie.
Na razie "Córki Dancingu" kusząco proszą na parkiet, ale póki co jest to co najwyżej przytulaniec tańczony w miejscu. Chciałbym następnym razem usłyszeć, jak to robią na podkręconych obrotach.
Ballady i Romanse "Córki Dancingu", Warner
7/10