Recenzja AFI "AFI (The Blood Album)": W sam raz na dobry koncert

Jest dobrze. Tylko tyle i aż tyle, ale to w pełni wystarczy, by zachęcić słuchaczy do pójścia na koncerty AFI. To właśnie podczas występów najnowszy materiał amerykańskiej grupy ma szanse w pełni ujawnić swój potencjał.

"AFI (The Blood Album)" to dziesiąta płyta w dorobku Amerykanów
"AFI (The Blood Album)" to dziesiąta płyta w dorobku Amerykanów 

Ewolucja AFI to zjawisko niezwykle ciekawe. Muzycy zaczynali od hardcore punku, aby z czasem rozwinąć repertuar i na przełomowym "Sing The Sorrow" z 2003 obić się o emo - o dziwo nie tylko w wizerunku, co jak na zespoły, którym przyklejano wówczas tę łatkę nie było wcale tak częste. Z czasem działo się jednak coś niepokojącego: perkusje uderzały coraz wolniej, gitary traciły na ostrości, ustępując mocnemu akcentowaniu warstwy melodycznej. Na szczęście "Burials" z 2013 zdawało się być opamiętaniem. Może nie w tę stronę, w którą oczekiwali oddani fani wcześniejszych albumów grupy, ale nawiązania do zimnej fali były dość jasne i - co najlepsze - działały. A jak prezentuje się najnowszy album AFI?

"Dark Snow" nie wybija nas za bardzo z pewnych tropów. Wysunięta ścieżka basu, mocna perkusja na wyraźnym, ale bardzo krótkim pogłosie czy spajający całość syntezator o kwadratowej charakterystyce sprawiają, że skojarzenia z ostatnimi dokonaniami Editors oraz Interpolu wydają się w pełni zrozumiałe. W podobne tony, chociaż bardziej emocjonalne, uderza "Aurelia" - pojawiają się tu nawet gitarowe mgły, przybierające rolę padów. Reszta utworów przybliża już muzyków do generycznie postrzeganego rocka bez jednoczesnego wchodzenia w geriatryczność.

Warto jednak pociągnąć temat, wszak często w ostatnich latach można było spotkać porównania AFI do The Cure. Lirycznie? Owszem. Na najnowszym krążku mamy do czynienia z tekstami prostymi, ale jednocześnie dość introspektywnymi i depresyjnymi (tu szczególnie "Feed From The Floor"). Wokalnie? Więcej tu wariacji na temat wyjątkowo rozhisteryzowanego Morrisseya niż jego największego rywala z lat 80. - szczególnie w lirycznie poprowadzonym "Aurelia".

Muzycznie można za to polemizować. Oczywiście w połączeniu gitar z fortepianem w "Feed From The Floor" słychać nieco echa "Wish" grupy Roberta Smitha, podobnie jak gitary otwierające "Get Hurt" czy "Snow Cats" mają w sobie coś z "Bloodflowers" oraz "Disintegration".

Akcenty są jednak kładzione zupełnie inaczej. Utwory The Cure nawet w "silnych" momentach pozostają intymne niemal od początku do końca. Mocne chórki w refrenach, potencjalnie niosące całe festiwale, zbliżają za to AFI do stadionowego rocka. Połączenie tego rodzaju ekspresji z punkowym tempem i nieco niżej osadzonymi gitarami w "Dumb Kids" czy "White Offerings" to prawdopodobnie najlepsze, co może spotkać słuchacza na koncertach AFI.

Trzeba bowiem przyznać, że w wielu miejscach "AFI (The Blood Album)" to materiał wybitnie koncertowy. Muzycy nawet specjalnie tego nie ukrywają, bo sami nieraz zwracali uwagę na to, że występy przed publicznością uważają za jeden z najważniejszych aspektów swojej twórczości artystycznej. Niestety, pociąga za sobą to kilka problemów: aby utrzymywać energię podczas występów, część kompozycji pod względem swojej struktury wydaje się wręcz przeklejona z co najwyżej lekkimi modyfikacjami. Szaleństwa czy momentów ryzykownych też tu niezbyt wiele, ale pewnie ktoś odbije piłeczkę, mówiąc, że muzycy wyszaleli się już w młodości, a tu mamy do czynienia z ich dojrzalszą inkarnacją - i ja to zrozumiem.

Chociaż "AFI (The Blood Album)" to album daleki od doskonałości, podobnie jak poprzednie pozycje amerykańskiego zespołu, wydaje się stanowić ważny punkt w muzycznych poszukiwaniach. Aktualne wcielenie grupy na pewno przysporzy im wielu fanów - niekoniecznie przy głośnikach, ale na pewno w trakcie festiwali, na których będą grać. Pozostaje pytanie, czy obrana ścieżka nie okaże się najwygodniejszą w całej ich historii?

AFI "AFI (The Blood Album)", Universal

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas