Ptakova "Suma wszystkich dźwięków": Po drodze do gwiazd [RECENZJA]

Co roku kilku wykonawców próbuje się przebić do mainstreamowego świata. Tegoroczne "rozgrywki" są wyjątkowe nie tylko ze względu na panujące okoliczności, ale i niewielką liczbę kandydatów, którzy podjęli próbę wejścia na sam szczyt. Wśród nich jest Ptakova, która debiutanckim albumem udowadnia, że nie ma zamiaru być tylko sezonową ciekawostką.

Ptakova na okładce płyty "Suma wszystkich dźwięków"
Ptakova na okładce płyty "Suma wszystkich dźwięków" 

Zaczęło się od alternatywnego rocka, skończyło się na elektronice i romansie z jej bardziej przyjazną odmianą. Ścieżka Ptakovej to idealny przykład nie tylko konsekwentnego działania i poszukiwań, ale także cierpliwości. "Suma wszystkich dźwięków" wbrew zapowiedziom marketingowców wytwórni nie symbolizuje żadnego nadejścia nowej fali w polskim popie, bo takie granie jest uskuteczniane przez innych artystów od wielu lat. Album to przede wszystkim spełnianie samej siebie i łagodne badanie terenu bez kalkulacji pełnych kontrowersji i robienia sztuki dla sztuki.

"Suma wszystkich dźwięków" to nowoczesny pop jakiego chce się słuchać nie tylko w drodze do pracy, ale i w domowym zaciszu. Duża sztuka jak na debiut, zwłaszcza że Ptakova nie ogląda się na innych i nie ma zamiaru nikogo na siłę kopiować. Daleko tu do miałkiego, ociekającego banałem elektropopu, w którym brakuje tylko sympatycznego kolesia z laptopem.

To nie jest również boomerskie alternatywne granie usilnie próbujące przypodobać się kolejnym osobnikom wierzącym w dobry gust algorytmów. To wypadkowa wszystkich doświadczeń oraz odpowiednie wyważenie materiału balansującego pomiędzy przebojowością i ambitniejszymi, bardziej rozbudowanymi brzmieniami.

Fantastycznie słucha się "Corazónu" przy którym pomagał Budyń z Pogodno. Piosenka zyskuje nie tylko dzięki pięknej gitarowej melodii, przechodzącej na wysokości refrenu w elektroniczny pasaż i świetnej manierze wokalnej. Indierockowe "Labirynty" powinny zadowolić każdego, kto ma już dość kolejnych hybryd Organka i Dawida Podsiadły.

Zachwyca miłosny koncept i genialne wykonanie (plus te skryte na tyłach nucenie!) "Panny Cotty", śmiem twierdzić, że jednego z najlepszych utworów ostatnich lat w naszej muzyce. Podobać mogą się kontrasty w "Siksie i damie", zachwyca kompozycja "Kastanietów", w których prym wiedzie tytułowy instrument. Świetnie wypadają parkietowy, skomponowany przez Kubę Karasia "Bez nas" i najmocniej ciągnący w stronę eksperymentów "Wiór", czyli dwie najlepiej zaaranżowane i wyprodukowane tu piosenki.

Nic nie jest idealne, więc "Suma wszystkich dźwięków" cierpi na kilka przypadłości. Przydałoby się tutaj więcej wpadających w ucho refrenów, bo tego od muzyki popularnej wymagać wręcz trzeba. Nie ma też zbyt wielu momentów, przy których można złapać się za głowę i krzyknąć "wow, to jest ten hook". Tekstowo Ptakova trafia w średnią krajową i prócz wspomnianej wcześniej "Panny Cotty" tematycznie jest aż do bólu schematycznie - emocje, wolność, przeżycia, relacje (banalne "chcę zgubić się w twych labiryntach") i uderzające "opinie nie fakty" w dwuznacznym "Za dużo słów".

Bezpłciowe "Telebimy kłamstw" są numerem, którego można pozbyć się bez bólu, a słabo zaakcentowane "Jeśli chcesz, bo jeśli chcesz / Runie między nami mur" jest zdecydowanie najsłabszym momentem całości.

Nie przeszkadza to jednak w konsumpcji i czerpaniu przyjemności z "Sumy wszystkich dźwięków". Niebywałą sztuką jest to, że Ptakovej udaje się nie zanudzać słuchacza, nawet kiedy na chwilę muzyka pozwala od siebie odpocząć na wysokości skitu "Suma". Bez tandeciarstwa i tanich efektów, jednocześnie bez efekciarstwa i przymilania się gdzie popadnie. Kurde, to jest naprawdę niezłe.

Ptakova "Suma wszystkich dźwięków", Sony Music Polska

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas