Reklama

Przepych poparty wyobraźnią

Nightwish "Imaginaerum", Warner Music Poland

Przeglądając zeszłoroczny plan wydawniczy wytwórni Nuclear Blast, łatwo zauważyć, że w grudniu 2011 roku wszystkie siły i sztab pracowniczy niemieckiego giganta metalowej fonografii rzucono na odcinek związany tylko z jedną płytą. Czy trud ów wart był zachodu?

Mowa, rzecz jasna, o pierwszym od czterech lat albumie Nightwish, grupie, którą firma Marcusa Steigera traktuje niczym kurę znoszącą złote jajka. Biorąc pod uwagę rozmach, z jakim go wykonano, "Imagimaerum" to faktycznie coś w rodzaju cesarskiego jajka Fabergé - pełne przepychu, bogato inkrustowane dzieło, tym razem jednak o znacznie bardziej różnorodnej fakturze. To spora niespodzianka ze strony symfometalowych krezusów z Finlandii.

Reklama

O ile singlowy "Storytime" czy "Last Ride Of The Day" to Nightwish, jaki znamy od dawna, symfoniczny metal z obligatoryjnymi aspiracjami do okupowania list przebojów, o tyle niemal cała reszta z 13 zawartych tu kompozycji jawi się zgoła inaczej. Ciekawiej, a miejscami wręcz zaskakująco.

Baśniowy nastrój całości ustala już otwierający "Taikatalvi", w którym śpiewającemu po fińsku Marco Hietali (na co dzień także wokaliście heavymetalowego Tarota) towarzyszą dźwięki pozytywki.

Wyznawcom Nightwish niejakim zaskoczeniem może wydać się także "Ghost River", gdzie na tle ciężkich riffów przeplatanych obowiązkowymi orkiestracjami i chłopięcymi chórami z rozmachem godnym filharmonii, Finowie i ich szwedzka wokalistka Anette Olzon wchodzą na poziom ekspresji bliski mistrzom teatralnego metalu z norweskiego Arcturusa.

Równie mocny, acz brzmiący znacznie bardziej filmowo (nie bez kozery przywodzący na myśli obrazy takie jak "Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła" Terry'ego Gilliama czy filmy Tima Burtona) jest wielowątkowy muzycznie, stylizowany na cyrkowe przedstawienie "Scarlete", w którym głos Olzon zyskuje niespotykaną dotąd drapieżność kojarzącą się z wokalną aberracją Agnete Kjolsrud (Djerv) czy Agnete M. Kirkevaag (Madder Mortem).

Celtycko (dudy), tudzież folkowo na miarę Skyclad, robi się zaś w przebojowym "I Want My Tears Back", a w zwiewnym, pobrzmiewającym muzyką dawną "Turn Loose The Mermaids" Anette z powodzeniem nawiązuje do twórczości artystek takich jak Loreena McKennitt, Candice Night czy Kari Rueslatten. Dość powiedzieć, że utwór ów wieńczą spaghettiwesternowe pogwizdywania i macaroni melodia niczym z klasyków Sergio Leone, nieodzownie kojarzące się z muzycznym wkładem Ennio Morricone w sztukę filmową.

Są tu także będąca kolejnym singlem akustyczna ballada "The Crow, The Owl And The Dove", instrumentalny "Arabesque" (z plemiennymi bębnami i bliskowschodnią melodyką) i trochę męczący "Rest Calm", który wyjąwszy - tu akurat - dość łzawy głos Olzon i dziecięce chórki, dzięki męskim, heavymetalowym wokalom i galopującemu tempu, zdradza oczywiste zamiłowanie do stylu Judas Priest czy krajanów z Children Of Bodom. Uszy przetrzecie za to w "Slow, Love, Slow" - Nightwish w wersji smooth jazz z eteryczną pracą perkusyjnych miotełek. Tego jeszcze nie było!

Pewien problem pojawia się w wyegzekwowanym z pełnym symfonicznym zadęciem "Song Of Myself"; połowa tego 14-minutowego numeru została dosłownie przegadana z podziałem na role, oraz w skrojonym na kształt uwertury, zamykającym utworze tytułowym, cytującym w orkiestrowym wydaniu fragmenty zawartych na tym albumie kompozycji, stąd całość kończy się raczej wtórnie. Szkoda zmarnowanego efektu zakończenia płyty z wielkim hukiem.

W bezproduktywne dywagacje na temat zwaśnionych obozów zwolenników Tarji Turunen (poprzednia wokalistka o operowym głosie) i Anette, nie mam zamiaru się wdawać. Olzon operową diwą z pewnością nie jest i nie da się ukryć, że w klasycznie brzmiących utworach Nightwish wypada niewątpliwie słabiej. Wokalnie więcej tu z ABBA niż Małgorzaty Walewskiej i należy się z tym pogodzić.

W konfrontacji z nowoczesnym zacięciem konkurentów z włoskiego Lacuna Coil czy większą "gotyckością" Epiki, że nie wspomnę o kiczowatości holenderskiego Within Temptation, Nightwish wypada dziś całkiem nieźle. Po raczej miernym, badającym nowy grunt "Dark Passion Play" (2007), "Imaginaerum" należy więc uznać za powrót do formy.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

Zobacz teledysk "Storytime":

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nightwish | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama