Reklama

Powtórzone błędy

The Pryzmats "Coś z niczego", Sony Music Polska

Rapujący do żywych instrumentów górale... Tego jeszcze nie było. Słuchacze, którzy lubią sami docierać do ciekawej muzyki mogą pamiętać poprzedni, ciepło przyjęty, ale niepozbawiony mankamentów materiał grupy zatytułowany "Balon". Co zmieniło się przy oficjalnym debiucie?

Niewiele. Z jednej strony to dobrze, bo brzmienie Pryzmatsów nadal wylewa się z głośnika, koi nerwy, a teraz na dodatek brzmi dużo pełniej poprzez profesjonalną realizację. Funkowe, smooth jazzowe i soulowe inspiracje mieszają się z klasyczną wizją i działa to więcej niż dobrze. Piękny feeling klawiszy, pełne brzmienie basu, dobrze dograna gitara i adekwatna do takiej muzyki perkusja - to wszystko tworzy muzyczny kolaż, który perfekcyjnie pasuje do wakacyjnego lenistwa i słonecznego relaksu.

Reklama

Problemem są raperzy. Nawijają przyzwoicie, umieją używać swojego głosu i nieźle starają się dopasować swoją barwę do takiej muzyki. Szkoda tylko, że sposób w jaki konstruują swoje zwrotki, ich pozorna błyskotliwość, to coś czym wielu fanów hip hopu w Polsce zdążyło się już zmęczyć. Irytuje to szczególnie ze względu na fakt, że tak jak muzyka jest zupełnie naturalna i nienachalna, tak dwuznaczności i niby-śmieszne porównania brzmią na wymuszone, wydumane i nieświeże.

Kiedy słyszę "mamy swoich żołnierzy jak WKU", "znamy tylko rock, się znamy tylko rok z hakiem" albo zestawienie "nagabywać" z "naga bywać" to się trochę żenuję. Patenty dwuznaczności zostały wyeksploatowane m.in. na freestylowych bitach na trylion sposobów. I to parę ładnych lat temu. Usilne próby dodawania wersom drugiego dna dają odwrotny efekt - dno, po prostu, i to na dodatek osadzone dosyć płytko. Jeszcze bardziej denerwują przypominające o połowie zeszłej dekady próby doklejenia wszędzie podwójnego rymu, który nie zawsze pasuje i często brzmi na wymuszony. Rap trochę się zmienił i wielokrotne rymy brzmią w 2012 roku normalnie, a nie według sztywnego schematu, że dwa ostatnie wyrazy w wersie muszą się do siebie rymować. Kiedy są dodatkowo chamsko wręcz akcentowane, osobę osłuchaną z polskim rapem może zwyczajnie zalać krew.

Szczególnie ciekawie wygląda to w kontekście gościnnych zwrotek. Obecność Stasiaka, Te-Trisa czy Wankza jeszcze bardziej przypomina, że to, co serwują gospodarze jest trochę jak odgrzewany kotlet. Z tym, że goście zdążyli pójść mocno do przodu. Może oprócz Wankza, który nadal nie potrafi dobrze nagrać swojego wokalu i brzmi, jakby nagrywał zwrotkę w warunkach partyzancko-garażowych. Świetnie za to wpasował się gramofonowy wyjadacz - DJ Ike, a jeszcze lepiej Hanna Drewnowska, słabo jeszcze rozpoznawalna, ale bardzo zdolna wokalistka. Aż chciałoby się, żeby włączono ją do składu Pryzmatsów, bo jej wokal na tych kompozycjach brzmi naprawdę uroczo.

Na "Coś z niczego" treść przegrywa z formą, która na dodatek nie jest zbyt świeża. Kiedy po kilku przesłuchaniach słuchacz zastanowi się czego dowiedział się z tego albumu - czy to o autorach czy o czymkolwiek innym, pewnie nie znajdzie w pamięci nic ważnego. Zabawa słowem to nie wszystko, szczególnie, kiedy bawią się tylko autorzy. Pryzmats powinni zadać sobie pytanie czy chcą być powiewem świeżości dla tej sceny (a mają możliwości, żeby być) i co powinni zrobić w tym kierunku. Gdyby nie instrumentaliści byłaby to tylko jedna z wielu takich płyt, a to chyba nie o to chodziło?

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: hip hop | The Pryzmats | recenzja | Coś z niczego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama