Paweł Domagała "Narnia": Żadnej Narnii, szafa pusta [RECENZJA]
Paweł Waliński
Jeśli wchodząc do starej szafy Pawła Domagały spodziewaliście się zobaczyć lwa, czarownicę, albo wybrać się z Caspianem w podróż Wędrowcem do Świtu, zawiedziecie się srogo. Bo magii tu tyle, co mysz nad trupem Aslana napłakała.
Dwa lata minęły, od kiedy recenzowałem poprzednią płytę Domagały, a mianowicie "Wracaj". Pisałem podówczas, że było to nagranie doskonale przezroczyste, absolutnie średnie i kompletnie nie rozumiałem medialnego zainteresowania, jakim cieszy się mój imiennik i równolatek.
Czy może: kruszyłem kopie o to, że popularność jego muzyce przyniósł raczej jego dorobek aktorski (nic w tym złego) a nie faktyczna wartość merytoryczna, a promocja takich płyt, doskonale średnich, to zmarnowana okazja, by zamiast nich pokazywać ludziom coś lepszego (tu już ziarnko zła kiełkuje), nagrywanego przez innych twórców. Diagnoza owa w obliczu "Narnii" wydaje się zasadna i aż prosi się o prolongatę na najnowsze nagranie naszego artysty.
Tekstowo właściwie też jest podobnie jak poprzednio, to znaczy próżno szukać tu jakichś epifanii, szczególnych intelektualnych wzlotów. Jest niby przyzwoicie, ale im dalej w las, tym bardziej męczy... błahość. Wszystko, co Paweł Domagała wyśpiewuje z takim entuzjazmem, jakby ktoś mu w jedną kieszeń narobił, a w drugą obiecał, słyszeliśmy już wielokrotnie a to u twórców z zagranicy, a to czasem i naszych.
Muzycznie też jest odtwórczo, czego dowodem jest choćby "Zabierz mnie" podprowadzone Justinowi Vernonowi z pierwszych płyt Bon Iver. No, ale dobra, udawanie Bon Iver jest w bardziej mainstreamowym indie-folku procederem tak koszmarnym, jak i bardzo powszechnym. Domagała tu nie bardziej winny, niż tabuny innych... w Vernona zapatrzonych chłopaków w czapkach uszankach. Nie zrozumcie mnie źle. Normicka muzyka do samochodu też musi istnieć. A wyniki sprzedażowe przekonują, że jest na coś takiego zbyt. I jestem ostatnią osobą, która będzie chciała pierwsza rzucać kamieniem.
Tym bardziej, że dla wielu ludzi z uwagi na wielotorowość persony medialnej Domagały, kontakt z jego piosenkami może być - choćby przez algorytm szukający podobnego grania na wszelkich platformach streamerskich, ale i wynalazkach takich jak last.fm czy choćby portalach w stylu Allmusic - szansą na odkrycie innych rzeczy z indie-folkowej szufladki. Takich, które merytorycznie będą już bardziej treściwe.
I tak chyba potraktować wypada "Narnię". Jako płytę z bardzo niskim progiem wejścia (załóżmy, że to dobrze), pozwalającą bezboleśnie, niczym przez szafę do Narnii, przejść do świata grania podobnego, a wyższej klasy (przy uprzednim założeniu to bardzo dobrze). Tak optymistycznie postaram się na ten album popatrzeć. Bo mam absolutną pewność, że do "Narnii" nie wrócę ani jeden raz, czyli mniej nawet niż starsze z rodzeństwa Pevensie.
Paweł Domagała "Narnia", Mystic
5/10