Ozzy cienko krzyczy

Emil Regis

Ozzy Osbourne "Scream", Sony

Ozzy nikomu niczego udowadniać nie musi
Ozzy nikomu niczego udowadniać nie musi 

Najkrótsza recenzja 10. studyjnej płyty Księcia Ciemności brzmi: szału nie ma. Z jednej strony "Scream" zawiera kilka niezłych numerów, ale z drugiej - wszystkie już gdzieś słyszeliśmy.

62-letni rockman postanowił nagrać krążek, który łączył będzie w sobie echa jego kariery z czasów Black Sabbath i solowej twórczości. Słowem, z zestawienia starego z nowym miało wyjść dla każdego coś miłego. Niestety zadziałał inny mechanizm - coś, co jest do wszystkiego, jest też do niczego.

Do niczego to może lekka przesada. Miłośnicy nowszych produkcji Ozzy'ego mogą uznać płytę za najlepszą od lat. Całość rzeczywiście brzmi masywnie, ciężko i mrocznie. Jeśli ktoś jednak oczekiwał podmuchu świeżości i rzeczywistego podsumowania ostatnich 40 lat działalności Osbourne'a, to grubo się przeliczył.

Optymista powie, że najnowszy krążek Księcia Ciemności jest bardzo dlań charakterystyczny. Ja powiem jednak, że szklanka jest do połowy pusta. Album jest wtórny, pozbawiony świeżości i momentami bez polotu. Otwierający go utwór "Let It Die" bardzo przypomina doomowy klimat Black Sabbath, niebezpiecznie ocierając się o zrzynkę z "Children Of The Grave" (z "Master of Reality" z 1971 roku). Singlowy "Let Me Hear You Scream", który sam w sobie jest bardzo dobrą, dynamiczną i wpadająca w ucho melodią, od razu przywodzi na myśl "I Don't Wanna Stop" z ostatniej, wydanej w 2007 roku, płyty Osbourne'a "Black Rain". Zaś nieodzowna ballada, "Life Won't Wait", do złudzenia przypomina "See You On The Other Side" ("Ozzmosis", 1995).

Niespełna rok temu Ozzy wykopał z zespołu Zakka Wylde'a, z którym współpracował od 1987 roku. Twierdził, że utwory pisane przez gitarzystę zaczęły za bardzo przypominać Black Label Society. Na jego miejscu zatrudnił Greka z formacji Firewind, Gusa G., którego partie na "Scream" brzmią... identycznie jak Wylde'a. Jaki więc sens miała ta zmiana?

Zresztą wokalizy samego Księcia Ciemności też zalatują nieco grzybem. To wciąż szaleniec Osbourne, z jego charakterystycznym wokalem. Jednak na "Scream" nie słyszy się już tego polotu i werwy, do jakiej przyzwyczaiła nas legenda z Birmingham. Mam wrażenie, że całość śpiewa bardzo, bardzo stary metalowiec, z objawami geriatrii, któremu gastryka nie pozwala już naprawdę zaszaleć... Co jest o tyle dziwne, że Osbourne pokazał się niedawno w dobrej formie na albumie Slasha, śpiewając gościnnie w "Crucify the Dead". Na własnym krążku z równie dobrej strony udało mu się zaprezentować ledwie kilka razy. Oczywiście Ozzy nikomu niczego udowadniać nie musi. Kiedyś nadejdzie jednak taki moment, że trzeba będzie ze sceny zejść i chyba lepiej byłoby z niej zejść - jak śpiewa Grzegorz Markowski z Perfectu - niepokonanym...

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas