Reklama

Olivia Rodrigo "GUTS": Więcej niż Avril [RECENZJA]

Olivia Rodrigo cofa słuchaczy w przeszłość. I to w sposób, który sprawia, że na "GUTS" - owszem - brakuje oryginalności. Przy czym w zasadzie trudno znaleźć większy zarzut wobec drugiego albumu wokalistki.

Olivia Rodrigo cofa słuchaczy w przeszłość. I to w sposób, który sprawia, że na "GUTS" - owszem - brakuje oryginalności. Przy czym w zasadzie trudno znaleźć większy zarzut wobec drugiego albumu wokalistki.
Olivia Rodrigo jest dopiero na początku kariery, a już ma miliony fanów na całym świecie /Matt Winkelmeyer /Getty Images

Powiedzieć, że debiut Olivii Rodrigo "Sour" z 2001 był sporym sukcesem, to nic nie powiedzieć. Była gwiazda serialu "High School Musical" z miejsca została obwołana jednym z najgłośniejszych nazwisk muzyki głównego nurtu, podbijając kilka rekordów na serwisów streamingowych, nie mówiąc już o liczbie zdobytych niedługo później nagród. Wydanie następcy, o którym mowa dzisiaj, była zatem tylko kwestią czasu.

Reklama

Oto mamy więc "GUTS" i przy okazji tej płyty trafiłem wielokrotnie na opinię, że Olivia Rodrigo to taka Avril Lavigne pokolenia Z. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to porównanie jest jednak krzywdzące. Choć faktycznie często przenosimy się tu o jakieś dwie dekady wstecz, to Olivia w swoich gitarowych inspiracjach sięga nieco głębiej niż po naiwnie nastoletni pop-rock. A nawet jeśli, to jest w nim więcej świadomości i wyrafinowania niż w tym, co proponuje nam od paru lat Machine Gun Kelly.

Jasne, że ten miejscami się przejawia, przenosząc słuchacza w czasy przesaturowanych klipów kręconych na białych przedmieściach, gdzie każdy dom musi mieć pięknego golden retrievera i basen, do którego wskakują pijani licealiści, szalejący tam podczas nieobecności dorosłych domowników. Szczególnie słychać to w "bad idea right?". Ale ograniczenie inspiracji Olivii tylko do takiego zasobu to spora niesprawiedliwość. Choć równie wielką byłoby określenie, że "GUTS" jest pozycją świeżą i oryginalną. Co to, to nie.

Słuchając drugiego krążka amerykańskiej wokalistki nieustannie mam wrażenie, że przecież już to znam. Z innych inspiracji gitarowych da się usłyszeć, że znajomi Olivii lub być może jej rodzice puszczali jej "Live Through This" Hole. A czy takie "get him back!", szczególnie w refrenie, brzmi jak numer Taylor Swift z ery "Red"? Czy ballada w postaci "logical" nie mogłoby zasilić bardziej folkowych pozycji czerwonoustej wokalistki?

Z kolei "pretty isn’t pretty" ma już w sobie sznyt balansujący gdzieś na pograniczu radiowego popu, post-punku i dream-popu spod znaku Cocteau Twins. Na papierze może zdawać się to połączeniem karkołomnym, ale wszystko staje się jasne, kiedy gitary zmieniają się w pejzaże dźwiękowe, a Olivia wspina się na wyższe oktawy, przypominając swoją barwą Elizabeth Fraser. Takie "love is embarrassing"? Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w czasach, gdy mainstream zdominowany był przez pop-rock, to byłby pewniak na listy przebojów.

Niejedyny zresztą. "GUTS" to krążek niesamowicie wręcz przebojowy, niezależnie czy tonie w przesterach, czy też ucieka w momenty bardziej delikatne. I jasne, że czuć tu masę pieniędzy włożonych w wymuskaną acz nierażącą sztucznością produkcję. Przede wszystkim jednak słuchając tego krążka wierzę Olivii i czuje, że mam do czynienia z muzyką, która bije w jej sercu. Przy czym następnym razem prosiłbym o coś bardziej autorskiego.  

Olivia Rodrigo "GUTS", Universal Music

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Olivia Rodrigo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy