Ofelia "8": Manifest wolności własnej [RECENZJA]
Ofelia przychodzi pokazać, że rodzimy pop alternatywny ma się dobrze. Z pomocą Kuby Karasia ten krążek nie miał prawa się nie udać.
Trzy lata zajęło czekanie na nowy album muzycznego alter-ego Igi Krefft, ale biorąc pod uwagę zdarzenia światowe, wydaje się jakby minęły całe wieki. "8" jawi się jako płyta dużo dojrzalsza niż debiut - zaskakująca konkretem, spójnością, klarownym konceptem. A o co chodzi z nazwą? Mimo dziewięciu utworów, mamy do czynienia z ośmioma historiami prezentującymi różne historie. Czy samej Ofelii? To już pozostaje kwestia interpretacyjna.
Niezmiennie inspiracje muzyczne przeskakują w rejony odmienne. Dla niezaznajomionych z twórczością Ofelii początek może zapowiadać płytę neofolkową - artystka rozpoczyna płytę bowiem ambientowym "Intro", na którym zahacza o klimaty, z jakimi prędzej skojarzylibyśmy grupę Księżyc. Szybko okazuje się to złudnym tropem. Tak samo zresztą jak jakiekolwiek sugerowanie się poprzednią płytą artystki.
W "Bolesnych kościach (Tymoteusz)" konstrukcja piosenki nie odchodzi od klasycznych schematów. Muzycznie natomiast otrzymujemy funkowe gitary oraz silnie bujającą, wysuniętą na przód partię gitary basowej, kierującą całość w stronę nu-disco. Inspiracje te są dużo bardziej słyszalne w "Słony Kiss (Lisa)", które nie istniałoby, gdyby nie "Future Nostalgia" Dua Lipy. "Samuraj (Helena)" podróżuje między synthwave'ową retro-stylizacją a chillwave'em w wersji - ponownie - funkującej, o którą z chęcią oskarżyłoby się Toro Y Moi. I co do synthwave'u: wejście ejtisowego arpeggio na refren "Osiem gwiazd (Iga)" to wydarzenie wręcz ciarkogenne.
Groove, jaki niesie się na tej płycie, to niewątpliwie jej ogromna zaleta. I zapewne w dużej mierze zasługa osoby, która postanowiła wziąć kompozycje Ofelii na producencki warsztat, czyli Kuby Karasia. Tak, tego samego, który znany jest z zespołu The Dumplings oraz projektu z Piotrem Roguckim. Melodie są klarowne, pierwszy plan wybrzmiewa jak należy, co jest o tyle ciekawe, że tła przepełnione są drobnymi przeszkadzajkami oraz niby przypadkowymi dźwiękami, które ostatecznie niesamowicie budują klimat całości.
Teksty na "8" są prostsze i bardziej bezpośrednie niż na poprzednim krążku, nie rzucają się tak otwarcie w ramiona romansu z poezją. Ba, miejscami mogą wręcz wydawać się infantylne, szczególnie gdy rymy niejednokrotnie mogą zdawać się rzucane na zasadzie pierwszego słowa, które brzmieniowo wpada do głowy. Ale ta swobodność lingwistyczna to tylko zasłona dymna. Ofelia zdradza w tekstach o wiele więcej niż można się spodziewać po pobieżnym przesłuchaniu. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że bardzo dużo miejsca poświęca manifestowaniu wolności własnej. Głównie poprzez zrywanie z maskami obrazowanymi poprzez spełnianie społecznych oczekiwań oraz poświęcanie samej siebie, czy to w kontekście otoczenia, kobiecości czy zwyczajnie miłości.
A skoro już o tym uczuciu mowa: najbardziej lirycznie imponuje "Osiem gwiazd (Iga)", będące deklaracją wsparcia dla praw osób LGBTQ+, a przy okazji - zgodnie z tytułem - niepozbawione szpilek skierowanych w stronę miłościwie panującej nam władzy.
Ofelia pod kątem warsztatowym jest wokalistką niemal idealną. Potrafi zaśpiewać delikatnie, zadziornie, zarapować parę wersów, by potem wejść w punkową melodeklamację, a na końcu zaśpiewać jak od niechcenia. Wszystko czyni z idealną dykcją i dynamiką, a swoje wokalne maski ubiera w sposób idealnie dopasowany do tego, o czym traktuje dany utwór.
"8" ostatecznie jawi się jako niesamowicie dopracowany krążek, na którego pomysł trzymany jest od początku do końca za lejce. Może to nie rewolucja, może pojawiające się porównania z The Dumplings nie są tak nieuzasadnione, ale rzecz na tyle przyjemna i pozbawiona wad, że ocenę płyty może spokojnie stanowić jej nazwa.
Ofelia, "8", Warner Music Poland
8/10