Oberschlesien "I". Jadymy durch! (recenzja)
Paweł Waliński
Znani z polsatowskiego "Must Be The Music", śląscy industrialo-metalowcy z Oberschlesien (nigdy nie zapamiętam, gdzie w tym słowie jest "i") wydali debiutancką płytę. W ramach mainstreamowego telewizyjnego formatu grupa wypadała bardzo oryginalnie, czy nawet dziwnie. Czy ta oryginalność broni się na rynku muzycznym?
I tak, i nie. Powód jest bardzo prosty i należy go odhaczyć już na samym początku rozkminy o Oberschlesien. Takie granie każdy fan klimatów okołoindustrialowych zna. Zna z produkcji Rammstein. A skoro NRD-owcy biorący nazwę od bazy wojskowej mogą grać fabryczne siermiężności, to czemu nie Ślązacy? Mało to u nich kopalni, hut, fabryk i podobnego czortostwa?
Wypada też odbić pojawiający się zarzut, że oto nasi od Rammstein ściągają. Nie. Prosta prawda jest taka że i jedni, i drudzy zrzynają ze słoweńskiego Laibacha, który kiedy zmarło się ich pierwszemu wokaliście i zmienili ciut stylistykę, właśnie takimi ścieżkami chodzić poczęli. Prawie trzydzieści lat temu, czyli w czasach, kiedy ani Rammstein, ani Oberschlesien nie było nawet w planach. Wokalnie podobnie. Bardzo stylowe śpiewacze zagrywki Michała Sławińskiego nie są podprowadzone od Tila Lindemanna, ale obaj panowie podprowadzili je Milanovi Frasowi.
W muzyce grupy z Piekar Śląskich poza powyższymi odniesieniami pojawia się jednak i kilka innych rzeczy. Klawisze miejscami zbliżają się bardzo do konwencji aggrotechu, electronic body music, czy wręcz synthpopu (sic!). Bo gdyby z co poniektórych numerów wyjąć gitary i wokal, mogłyby przejść choćby i na longplayu Hurts. Wspomniane z kolei gitary stanowią dla mnie bardzo konkretny problem. W momencie, kiedy każdy numer Oberschlesien opiera się o lepszy, gorszy, zwykle dosyć przeciętny riff z identycznie tłumionymi strunami, aranżacyjnie powstaje momentami nieczytelna nudnawa papka. Polecam Ślązakom ten aspekt przemyśleć. Pokombinować mocniej, urozmaicić. Bo doprawdy szkoda inne fajne patenty w prymitywnych gitarach topić.
Kompozycyjnie nie jest najgorzej. Widać, że zespół składa się z ludzi myślących. A muzycy, jak sami śpiewają w numerze "Powstaniec" z "niejednego pieca chleb jedli". Czy nawet jak ja osobiście wolę, "z niejednego chleba jedli piec". Cieszą wstawki dowodzące, że panowie odrobili lekcje z muzyki, która funkcjonowała przez ostatnie dwadzieścia-kilka lat w obrębie sceny post-industrialno-gotyckiej, nie wyłączając takich tuzów, jak Ministry, Skinny Puppy, czy Killing Joke.
Pozostaje też sam patent koncepcyjny. Gdyby grupa śpiewała zwyczajnie po polsku, efekt byłby o kilka leveli słabszy. Użycie gwary śląskiej, dla osoby która jej nie zna i niekoniecznie jest z nią osłuchana, robi robotę. Daje wrażenie dziwności i twardości nie mniejsze, niż jakże chętnie wykorzystywany przez Laibach niemiecki. Tu akurat Oberschlesien zaliczyli strzał w absolutną dziesiątkę.
No więc jak z nimi? Dobrą płytę nagrali? I tak, i nie. Bo tak jak wszystko na "I" trzyma się kupy (ale serio, zróbcie coś z tymi gitarami), jest należnie stylowe, tak poza gwarą, osobie obznajomionej z pokrewnymi klimatami, Oberschlesien zdadzą się piątą wodą po kisielu i pójdą szukać oryginalniejszych rzeczy. Ale przecież grupa nie gra dla sierot po industrialu, ale dla szerszego audytorium. A temu może wydać się wielce oryginalna, albo nawet stać się przyczynkiem do dalszej eksploracji sceny. A to akurat dobrze. Onegdaj, komentując kwestię oryginalności Rammstein, Laibach wydali oświadczenie, w którym w ciepłych, acz niepozbawionych ironii słowach stwierdzili, że "Laibach jest Rammsteinem dla dorosłych, a Rammstein Laibachem dla tych nieco młodszych". O Oberschlesien z powodzeniem mogliby wyrazić się podobnie. Panowie, jak na debiut bardzo fajnie, ale na dwójeczce prosiłbym ciut ambitniej.
Oberschlesien "I", Mystic Production
6/10